Ninja Clan Wars - Naruto PBF
W czasach na długo przed wydarzeniami z M&A kontrolę nad światem sprawują klany ninja, wojowników o nadprzyrodzonych, unikalnych zdolnościach, które swoje siedziby mają rozsiane po wielu krajach, rządzonych przez swoich Daimyō.
Najstarsi pamiętają olbrzymie wojny, w których połączone siły rodzin siały spustoszenie, zabijając się nawzajem. Od tych wydarzeń minęło wiele lat, dziś liczba klanów drastycznie zmalała, niektóre są o krok od wyginięcia. W związku z tym panuję oficjalny, często nieprzestrzegany, rozejm, dzięki któremu świat ma odzyskać dawno utracony spokój. Wspólnymi siłami udało się odbudować prastarą Szkołę Ninja, w której każdy młody wojownik szkoli się, żeby móc w przyszłości godnie reprezentować klan.
Dzisiaj forum odwiedzili:
Administrator
Centrum Hantō to jedno z najbardziej majestatycznych i wartych zobaczenia miejsc w królestwie, jeżeli nie na całym świecie. Od początku było one wzorowane na prastarych ruinach najstarszej ludzkiej cywilizacji, zniszczonej wieki temu przez smoki. Do budowy wszystkich domów, w których nie mało zdobionych kolumn oraz szerokich łuków, posłużył łatwo dostępny marmur. Głównym punktem jest wielki plac, rozpościerający się na ogromnym obszarze tuż przed sporym i zadbanym ratuszem. W samym środku stoi wysoki obelisk. Nie wiadomo skąd się wziął, lecz właśnie on sprawił, że przybysze ze wschodu wybrali sobie to miejsce do wybudowania stolic nowego państwa.
Stan miejscówki: 100%
Offline
Strażnicy
Ot rzut oka wystarczy, by stwierdzić, że jest się właśnie w Hanto. Nawet nie będąc tutaj własną osobą, wertując atlasy wymowne łatwo można dojść do wniosku, że na kontynencie nie ma drugiego tak charakterystycznego miejsca, jak centrum, tego słynącego z kupiectwa miasta. Być może widok ten jest tak charakterystyczny z powodu obelisku piętrzącego się na brukową kostką. Niewykluczone, że jest to ratusz, postawiony z marmuru białego, którego kopuła zdaje się niczym pięść mocarna, w kierunku nieba skierowana. To moim zdaniem jednak nie wszystko. Niepowtarzalność tego miejsca, nie jest tylko zasługą tych dwóch elementów, składa się na nią również gwar rozmów o charakterystycznym akcencie i mieszczaństwo wszechobecne dążące w pośpiechu tu i tam. Jak okiem sięgnąć nie brakuje obcokrajowców, wszak miasto, to jest miastem handlowym, gdzie kupcy i reprezentacje wszelakiej proweniencji snują się po tutejszym placu podziwiając, to, czego nie mogą doświadczyć codziennie. Oni głównie w strojach kolorowych zatrzymują się przed budynkami i rzeźbami wszelakimi podziwiając ich piękno. Ludzie rodowici, z Ca-Elum są na ich tle, jak postacie żyletką wydrapane na obrazie olejnym. Sztywni w kolorach stonowanych czarnych i białych przechadzają się pomiędzy gośćmi nieraczących ich nawet spojrzeniem.
Sytuacja taka dla Ryu, który nie przebywał na wyspach w celach rekreacyjnych, sportowych, czy rozrywkowych, w pojęcie ogólnym, widok ten była zapewne znajomy, jak słoneczko, które dzień w dzień wchodzi otulając mieszkańców ziemi ciepłym snopem światła. Toteż ulica Księcia Zygfryda, o którym mało, kto wiedział cokolwiek, dla tego pewnie nazwali po nim tylko ulicę, mogła wyglądać przeciętnie znajomo. Ot gniazdo sfer wyższych, które mościły się w równiutkich marmurowych posiadłościach z elementami równie okazyjnymi, co nowoczesnymi, tak jak balkon na ten przykład, z którego zwisały pnącza kwiatowe różnych kolorów ciepłych, jakie to widać były ostatnio w modzie. Mimo przyległości do ścisłego centrum w tym dość wąskim burżujstwa gnieździe panowało niejako cisza i spokój, której nie mąciły żadne krzyki, czy nawoływania przekupniów. W tego rodzaju miejscach uprawienie, jakichkolwiek form kupczenie było zabronione surowa i nieopatrzny potentat rynku, który zechciałby rozstawić tutaj swój kramik, mógł zarobić chłostę, co najwyżej. Tłoku również tutaj nie było, toteż okazyjnie mijane postacie odziane w czerń i biel ze srebrnymi akcentami, nie stwarzały konieczności, by przeciskać i torować sobie drogę. Niektóre tylko gestem sztywnym pozdrawiały mijanych, widać znajomych swoich.
Z powodu, takiego stanu rzeczy dotarcie we wskazana przez Memlinga miejsce, nie nastręczało, jakichkolwiek problemów. Nie nastręczała ich również identyfikacja miejsca przeznaczania, gdyż był jedynie jeden budynek w ścisłym pobliżu miejsca, gdzie zwykło się bohomazy wystawiać. Nie różnił on się jednak zbyt bardzo od mijanych wcześniej, co nie świadczyło absolutnie o niczym, gdyż jakieś ozdoby barokowe i wykończenia szykowne były raczej wśród szlachty tego kraju uznawane za fanaberie dziwne.
Przed drzwiami na pierwszy rzut oka masywnymi stał tylko jeden strażnik, z miną srogą. Widać od razu wojskowy. Znaczy się Pan domu również był wojskowym, co też nie było specjalnie dziwnym, bo większość uważała to, za jedyną słuszną formę kariery. Pozostało jedynie wejść do środka.
Offline
Gildia Grimoire Heart
Zdążyłem już przyzwyczaić swe oczy do tutejszego krajobrazu, który ściśle powiązany był z aktualnie panującą modą, a może raczej prawem, wśród społeczeństwa. Gdzie nie udałby się człek, tam zawsze ujrzy dokładnie to samo. Różnice majątkowe, społeczne mocno naznaczone bogatym i wystawnym życiem, które rządziło się własnymi zasadami. Próżno było tu szukać jakiejkolwiek hołoty, która swą dziką naturą zaburzała harmonię i spokój panujący w tej części miasta. Cisza była czymś pożądanym nie tylko przez magnatów i wpływowych ludzi, lecz także przeze mnie. Idealne miejsce by toczyć bój z własnymi myślami decydując po której stronie winien się opowiedzieć. Przez tyle lat spędzonych tutaj miałem niewielką teczkę spisaną rzeczy, które swą naturą nie współgrały z moimi zasadami. Jedną z nich był przymus wykonania zadania, którego po prawdzie nie chciałem lecz strach przed osądem był o wiele silniejszy niżeli twarda i stanowcza asertywna postawa. Z resztą, to nie było w mojej naturze by sprzeciwiać się komuś, kto zdecydowanie jest na swoim podwórku. Zgodziłem się, by mieć spokój.
Książę Zygfryd, kimkolwiek był, przez mieszkańców zapamiętany został w sposób lekceważący. Jedna ulica nazwana jego imieniem była niczym w porównaniu z urzędem jaki, zapewne, piastował. Jednakże idąc w nadinterpretację pewnego przysłowia, jakie rządy taka pamięć. Czystość, spokój i porządek były jedynie częścią tego, co człowiek czuł w momencie gdy przekroczył granicę między jedną ulicą a drugą. Było tu zupełnie inaczej. Może nie był to stan mi obcy, lecz czułem się o wiele bezpieczniej.
Zlokalizowanie posiadłości, która to była mym celem nie trwało długo. Muzeum sztuki, o którym wspominał Memling dość mocno rzucało się w oczy, a z racji tego, że tylko jeden budynek wybudowany został po sąsiedzku, to dokonanie odpowiedniej oceny było prostsze niż wyrwanie lizaka dziecku, co bronić się nie jest w stanie. Podszedłem bliżej by przyjrzeć się uważnie. Niefortunna rzecz taka, że nie miałem żadnego dowodu, by potwierdzić swoją tożsamość i cel, jaki mnie sprowadził w te strony. Lecz z drugiej strony, to nie mnie zależało na tym, by rozwiązać tą sprawę.
Zrobiłem krok do przodu wkraczając na teren posiadłości. Swym czujnym okiem obserwowałem poczynania strażnika i zmierzałem do przodu. Stanowczo, ale nie lekceważąco. Mimo, że byliśmy tu sami, to wolałem być czujny. Jeszcze dobrze pamiętam zwyczaje, jakie panowały na starych śmieciach od których postanowiłem się odciąć. Zawszę, ale to zawszę jest więcej niż jeden. Zatrzymałem się dwa metry od mężczyzny, by następnie mym uważnym okiem zlustrować go dokładnie. Cisza trwała niespełna kilkanaście sekund, bym następnie przeszedł do konkretów i przestał marnować czas.
Zastałem Pana tego domu? Jestem kimś, kto może rozwiązać problem, który skierował... do nas. - Zaakcentowałem ostatni wyraz, by podkreślić, że nas oznacza tak naprawdę Grimoire Heart, co jak się nie mylę, było znane ze swych działań na rzecz tutejszej szlachty. Westchnąłem czekając na jakikolwiek odzew.
Offline
Jeżeli nie mieli już nic więcej do powiedzenia to wybrała się do krawcowej. Przywitała się, wspomniała nazwisko swojego zleceniodawcy i powiedziała co potrzebuje. Po wymianie kilku zdań i pobraniu wymiarów czekała aż powstanie jej kreacja. (klik)
Po otrzymaniu kreacji od razu się w nią przebrała korzystając z przebieralni lub zaplecza.
- I przydałoby się gdzieś upchąć trochę broni... - mruknęła sama do siebie, zastanawiając się co z posiadanych rzeczy wziąć ze sobą. Na początek przytwierdziła pokrowiec na nóż na prawym udzie pod sukienką.
Następnie wyszła, trzymając plecak i resztę swoich rzeczy, a raczej broni, w rękach.
- A co z moimi okularami? Też mam je ściągnąć? - rzuciła pytaniem, poprawiając na nosie okulary przeciwsłoneczne, z którymi się praktycznie nie rozstawała. Oczywiście spodziewała się, że będzie musiała ściągnąć okulary podczas misji, ale miała nadzieję, że nie będzie musiała tego robić. Może będzie mogła udawać osobę niewidomą?
- I raczej nie wpuszczą mnie z plecakiem do opery, prawda? - zapytała zrezygnowana, bo spodziewała się odpowiedzi. Nie chciała zostawiać plecaka, a raczej jego zawartości. Pomijając strach, że ktoś mógłby je ukraść, to po prostu nie chciała rozstawać się z zawartością plecaka, bo czułaby się jak bez ręki. Niestety wygląda na to że musiała przejść transformację wyglądu, żeby nie zrobić wstydu swojemu nowemu, tymczasowemu, blondwłosemu towarzyszowi, ale czego się nie robi dla pieniędzy... w sumie to zaczęła się zastanawiać czy było warto się tak poświęcać.
W całym tym zamieszaniu umknął jej uwadze fakt, że przy tym kroju sukienki jej prawe przedramię było odsłonięte, przez co ciemnozielony znak gildii Lamia Scale był widoczny dla wszystkich. Zorientowała się dopiero po chwili, że zapomniała o tej ważnej kwestii i z zakłopotaniem zakryła znak lewą dłonią, zerkając na zebranych czy oby nikt nie próbuje rzucić się do jej gardła. W końcu jest na wrogim terenie i w czasach, gdzie na magów często patrzy się jak na jakieś demony z piekła czy najgorszą plagę. Chociaż może nikt nic nie zauważył?
Ostatnio edytowany przez Seda (2021-06-19 14:43:45)
Offline
Gildia Raven Tail
Po czasie, który ku mojemu żalowi był zdecydowanie zbyt krótki, by móc się nacieszyć tutejszą architekturą znaleźliśmy się w pracowni krawcowej. Ograniczając moją atencję do grzecznego otworzenia drzwi zostawiłem Sedi w świecie własnych wyimaginowanych kreacji sam zaś skupiając uwagę na rzeczach, które zostały tu i ówdzie wystawione. Obserwacja nieuchronnie prowadziła tylko do jednego wniosku, sztywność i skrupulatność. Wiadomym było, ze przynależność do określonej grupy manifestowało się również przy pomocy stroju. Strój ten zaś był, jak sami ludzie z wysp surowy, pozbawiony, jakiejkolwiek krzykliwości. Zagadałem więc do jednej z pomocnic, czy ot tej kreacji wiszącej koło drzwi nie dałoby się wyciąć trochę z przodu, pozostawiając z tyłu coś na kształt trenu, bo to nie dość, że elegancie, to dobrze wygląda. Roześmiała się na to perliście, jakby usłyszała najlepszy żart na świecie. Stwierdziła, że odsłaniałby to kolana i wprowadzała nogi w stan nieprzyzwoitego wręcz negliżu i jak tren, to tylko taki, który ciągnie się za suknią. Zamordowała we mnie, jakąkolwiek chęć reformowania mody tutejszej. Pokonany nie odzywałem się już nic rzucając jej tylko, jakieś frazesy oklepane służące podtrzymaniu dyskusji.
Całkowicie zniechęcony udałem się podeprzeć ladę w pobliżu przebieralni. Czynności tam się dobywające zwykle nie wymagają żadnej ingerencji zewnętrznej, toteż w przypływie wolnego czasu zbadałem sobie organoleptycznie zaproszenie. Trwało to jednak dopóki Sedi nie opuściła przebieralni.
— Hmm nie musisz, choć światła na widowni z reguły gasną na widowni
Ostatnio edytowany przez Cromwell (2021-06-19 15:28:18)
Offline
Strażnicy
Misja tradycyjna prosta dla Ryu #4
"Upojna noc"
Zakuty w czarny pancerz jegomość wyglądał na nieporuszonego karnie, prężąc się na stanowisku. Sytuacja ta trwała tylko do momentu, gdy Ryu się nie odezwał. Pozorny brak zainteresowania przeistoczył się wtedy w pełną uwagę. Wyglądało na to, iż człowiek ten jest obdarzony o wiele lotniejszym umysłem niż zwykły trep, który zdolen tylko do wykonywania rozkazów, nie kala się rzemiosłem kontemplacji. Skinął tylko poważnie głową, chwytając za wielką klamkę drzwi.
– Wejdźcie Panie, Baron Was oczekuje. Korytarzem prosto, przez wielkie drzwi, do sali kominkowej.
Offline
Gildia Grimoire Heart
Strażnik nie wyglądał na takiego, co miałby wiedzieć o planach jego Pana, a co za tym idzie liczyłem, że zaraz odeśle mnie z kwitkiem, co oczywiście nie zamierzałem kwestionować. W mojej naturze brzmiało to tak, skoro zleceniodawca nie zamierza chwytać pomocnej dłoni, to oznacza, że albo znalazł już człowieka od brudnej roboty bądź sytuacja zmieniła się na tyle, że byłem po prostu zbędny. Ku mojemu zdziwieniu tak się jednak nie stało i mężczyzna otworzył mi wrota prowadzące do wnętrza posiadłości informując, w którym kierunku winien zmierzać. Raz jeszcze skinąłem głową i ruszyłem przed siebie słysząc jak masywne drzwi zostają zamknięte tuż za moimi plecami. Cóż za początek.
Wnętrze nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Już dawno przestałem się przejmować tym, co kto w środku trzyma. Nie moja sprawa. Można powiedzieć, że surowy klimat piramidy Grimoire Heart w pewnym sensie spowodował, że wszystko było mi jedno. I tak prędzej czy później, wszelkie bogactwo i przepych runie pozostawiając po sobie wyłącznie gruzy. Szedłem przed siebie, aż w końcu zza drzwi wyłonił się starszy mężczyzna, któremu siwizna dała się we znaki już bardzo dawno temu. - Ryu Tokisada, aktualnie nikt ważny w Grimoire Heart. - Przedstawiłem się krótko wykonując delikatny ukłon w wyrazie szacunku. Może i uciekłem od dawnego życia, lecz niektóre rzeczy pozostają w człowieku na zawszę.
- Można powiedzieć, że udało mi się trafić idealnie w punkt. Cenię sobie to, że nie będzie Pan musiał przerywać swojej czynności, dlatego zaliczę to sobie jako malutkie zwycięstwo przy realizacji zlecenia. - Odpowiedziałem, po czym ruszyłem za nim wchodząc do, jak to zostało wcześniej opisane, sali kominkowej. Sam zasiadł na jednym z dwóch zapewne wygodnych foteli, wskazując swą laską bym zajął miejsce na przeciwko niego, na co odmówiłem. - Myślę, że się obejdzie. - Wystawiłem jednie dłoń na gest odmówienia, po czym stanąłem jedynie obok. Nie przybyłem tu na rozmowę przy kawie.
Nim jednak Baron przeszedł do szczegółów zjawiła się jedna z jego pokojówek, która niczym niewolnik, przyodziana dla zasady, spoglądając ze strachem w podłogę zapytała, czy czegoś sobie starzec życzy. Westchnąłem pod nosem i przeniosłem wzrok na nietypowy obraz, który wisiał tuż nad kominkiem czekając aż powrócimy do interesów. Widok zaś znany mi bardzo dobrze, gdzie przykładem nie muszę szukać poza granicami Ca-Elum. Ludzka pycha nie zna granic i prędzej czy później zgubi go zostawiając na pastwę samotnej ciemności. Odczekałem chwilę, a następnie znów wbiłem spojrzenie w zmęczone oczy mego zleceniodawcy.
- Mistrzyni nie rzuca słów na wiatr, niedotrzymanie obietnicy byłoby hańbą nie tylko dla niej, ale i dla całej gildii. - Odparłem krótko po czym przeszedłem do konkretów. - Sytuacja została mi przedstawiona ogólnikowo, dlatego wolałbym usłyszeć pełną wersję z Pańskich ust, by mieć jak najlepszy wgląd w sytuację i móc zastosować... odpowiednie środki. - Odparłem.
Offline
Strażnicy
Misja prosta drużynowa - Seda & Cromwell - #6
W końcu nastał wieczór i powoli zbliżała się godzina rozpoczęcia spektaklu. Ostatnie godziny przed otwarciem budynku magowie tworzący na czas misji niecodzienny sojusz zapoznali się z otrzymanym zdjęciem absztyfikanta od van Diijka. Czasu było dość, by poznać nieco historię opery oraz tematykę przedstawienia. Opera Hantō Towarzystwa Przyjaciół Teatru Muzycznego założona została blisko pięćdziesiąt lat temu. Jej historia nie różniłaby się znacznie od innych, gdyby nie jedna ciekawostka. Zdarzają się tu niewytłumaczone zniknięcia... Jest to temat tabu i choć większość uważa to za wyniki powszechnych w Ca-Elum intryg, złośliwi przypisują te wydarzenia obecnej w kraju mrocznej gildii Grimoire Heart. Samo przedstawienie w artystyczny sposób przedstawia losy założyciela owej gildii, Kazunariego Niigaki (a co mi tam ). Tematem jest legenda o owym magu traktująca o czasach jego dzieciństwa, gdy walczył ze smokami jak równy z równym w dalekich krainach, nim te rozpoczęły swój podbój. Autorka przedstawienia - Jalla Cavastarit, zwolenniczka mrocznej gildii - utrzymuje, że napisała ją ku pokrzepieniu serc i pragnie dać nadzieję ludziom w czasach, gdy olbrzymie jaszczury podbijają kolejne narody. Przeciwnicy odpowiadają jednak, że jedynym jej celem jest propaganda oraz robienie reklamy.
Opera powoli się wypełniała. Cromwell oraz Seda (a raczej Liov Ravakevil i Niru Herigat), przybyli nieco wcześniej i mieli dość czasu, by wtopić się w tłum, rozpoznać teren oraz zlokalizować syna ich tymczasowego pracodawcy. Na salę prowadziły szerokie schody. Pracownicy opery za chwilę będą otwierać i wpuszczać nadgorliwych gości. W oczekiwaniu na przyjęcie, część szlachetnie urodzonych skierowała się do bufetu będącego na lewo od wejścia. Na prawo były szatnie, otwarte tylko z przyzwyczajenia, ponieważ pogoda nie zmuszała do noszenia okryć wierzchnich.
Syna pana van Diijka jeszcze nie dostrzegli.
Ostatnio edytowany przez Straznik 9 (2019-08-01 14:49:19)
Offline
Strażnicy
Misja prosta tradycyjna dla Ryu #5
"Upojna noc"
— Istotnie… Szkoda trwonić czasu. — Odezwał się Baron, przesuwając się w stronę kominka i wspierając się o lasce. — Córkę moją pobito w sposób nader okrutny podczas wieczornej przechadzki. Wróciła niestety nad ranem w stanie, który wołał o pomstę do nieba. Jej posługaczka twierdzi, że było, to w okolicy murów.
Offline
Gildia Grimoire Heart
Na wieść co się stało syknąłem cicho pod nosem. Przypuszczałem, że może to być gruba sprawa, ale nie sądziłem że chodzi o zemstę. Bo jak inaczej można to nazwać, w momencie gdy ojciec poszkodowanej zamiast złożyć sprawę u straży, prosi o pomoc gildię, która wręcz szczyci się ze swych kontrowersyjnych rozwiązań. Nie bez powodu w przeszłości i nawet teraz, Rada Magii bacznie obserwuje wszystkie mroczne gildie, które ostały się po inwazji skrzydlatych bestii. Nie mniej skoro zostałem wyznaczony do tego zadania, to nie zamierzałem z niego rezygnować. Mimo, że szlachcicem już nie będę, to pamiętam jeszcze jak mężczyzna winien obchodzić się z kobietą.
- Nic dziwnego. Za Pańskim pozwoleniem zrównam nas obu na tą krótką chwilę. - Zrobiłem przerwę wykonując stosowny gest skinięciem głowy w kierunku Barona. - Otóż dla nas jest to rzecz normalna, że dziecko, czy młodsze rodzeństwo winno zameldować o podobnym występku, w końcu chodzi tu o wymierzenie sprawiedliwości. Jednakże gdybyśmy, niczym węże zrzucili własną skórę i przyodziali pociech, to całe zdarzenie należy potraktować bardziej osobiście. Piętno wstydu i upokorzenia zostaje wyryte tak głęboko, że nawet najbliższa osoba nie jest w stanie nic zdziałać.
Ludzie dumni mają jedną wadę, są zbyt pyszni by przyznać się do porażki i uważam, że w tym przypadku może tak być. Oczywiście z chęcią wysłucham słów młodej damy o ile będzie skora do rozmów. Jednakże przybyłem tu by rozwiązać skutecznie problem, o który prosił Baron i jeżeli będę zmuszony, to użyje wszelkich dostępnych mi metod, by znaleźć winowajcę. Czekałem spokojnie aż pokojówka zjawi się razem ze wspomnianą wcześniej córką. Sam byłem ciekawy czy mężczyzna przypadkiem nie wyolbrzymia całego zajścia.
Jak na córkę Barona i przede wszystkim kobietę, oprawca nie oszczędzał się. Trudno mi powiedzieć czy sprawiało mu to radość czy nie, aczkolwiek niewątpliwie chodzi tu o uraz z przeszłości, bo na chwilę obecną innego wyjaśnienia nie widzę. - Ściany mają uszy, a w naszych czasach należy te powiedzenie brać aż za dosłownie. Wolałbym udać się do komnaty Pańskiej córki, by tam gdzie człowiek czuje się najbezpieczniej, móc z nią porozmawiać. - Baron nie miał nic przeciwko, po czym będąc prowadzonym przez dziewczę do jej pokoju upewniłem się, że nikt nas nie śledzi. Skoro nie miała chęci powiedzieć prawdę własnemu ojcu, to zapewne obecność służby również nie rozwiąże jej ust.
Gdy tylko znaleźliśmy się w pomieszczeniu zatrzymałem się przy drzwiach, które zamknąłem osobiście. Przystawiłem ucho do drewnianej powierzchni i nasłuchiwałem ewentualnych kroków po drugiej stronie. Następnie skierowałem swe oko by zbadać pomieszczenie, z którego to, jak mniemam, dziewczyna rzadko wychodzi. Spojrzałem na nią i wpatrując się jej rany zagaiłem rozmowę. - Nie przybyłem tu jako forma pocieszenia, nie będę prawił morałów co powinnaś, a czego nie. Nie interesuje mnie co robiłaś przy murach, jest to Twoja prywatna sprawa i moim obowiązkiem jest to uszanować. Tak też zrobię. - Posłałem niewielki ukłon w jej stronę. - Jestem tu, by podobna sytuacja więcej się nie powtórzyła. Jednakże do tego potrzebuje Twojej pomocy, a dokładniej chciałbym byś powiedziała kto podniósł na Ciebie rękę? - Zapytałem opierając się o drzwi.
Offline
Kurczowo zasłaniała gildyjny tatuaż lewą dłonią. Czuła jak krew odpływa jej z twarzy. Próbowała wymyślić jakieś sensowne wyjście z tej sytuacji, ale nagle miała pustkę w głowie. Nerwowo patrzyła zza okularów na pozostałe osoby. Zacisnęła mocniej lewą dłoń gdy zobaczyła, że Neil się do niej zbliża. Przełknęła ślinę, nie wiedząc jak zareagować, bo nie miała pojęcia co blondyn zamierza.
Z osłupieniem wysłuchała tego co ma do powiedzenia. Nie umknęło jej uwadze to, że została całkowicie odgrodzona od wzroku pozostałych. Nadal jednak czuła napięcie i niepewność. W kocu górujący nad nią mężczyzna o niewiadomych zamiarach nie wzbudzał w niej poczucia bezpieczeństwa.
- Tak… rękawiczki… wezmę je… - wymamrotała drętwo. W lekkiej panice wyminęła mało zgrabnie swojego towarzysza, prawie na niego wpadając. Zaraz potem złapała jakieś dostępne rękawiczki, które pasowały do kreacji i wbiegła do przebieralni.
Nie wychodziła przez jakieś 10 albo 15 minut, jednak poza założeniem rękawiczek chciała się najpierw nieco uspokoić. Spakowała także resztę swoich rzeczy do plecaka, a potem wyszła by zaszczycić swoją obecnością blondwłosego rycerza, dzięki któremu nadal była w jednym kawałku.
- Możemy ruszać. - odparła cicho, nie chcąc zostawać u krawcowej dłużej niż to możliwe.
- Dziękuję. - wyszeptała przed wejściem do opery, ale na tyle głośno by Cromwell ją usłyszał. Nie była jeszcze pewna jakie ma wobec niej zamiary owy blondyn, ale nie mogła zaprzeczyć że była wdzięczna za udzielony ratunek.
Czekając przed zamkniętymi drzwiami opery upewniła się, że zapamiętała ich tymczasowe nazwiska, a potem mając jeszcze chwilę czasu zapoznała się z dzisiejszym programem artystycznym. Zauważyła również szatnię i postanowiła z niej skorzystać.
- Zostawię tam plecak. - odparła ściszonym głosem do towarzysza, skinęła głową w stronę szatni i podeszła do pracownika by powierzyć mu swój życiowy dobytek. Oczywiście ignorowała spojrzenia, które posyłali jej inni, gdy spostrzegli, że nosi okulary przeciwsłoneczne.
Gdy tylko udało jej się zostawić plecak w szatni, wróciła do Neila, rozglądając się przy okazji. Nie zauważyła jeszcze ich celu. Może był już w budynku, ale w innym pomieszczeniu? Na przykład w toalecie? Tylko jej jako „damie” nie przystoi wejść do męskiej toalety, ale od czego ma się kolegów. Tylko problemem było w jaki sposób przekazać to blondynowi by ten zrozumiał o co jej chodzi.
- Naszego znajomego jeszcze nie ma. Może utknął w świątyni dumania? - powiedziała ściszonym głosem do Cromwella i lekko się skrzywiła. Poczuła się bardziej niezręcznie niż się spodziewała i aż miała ochotę uderzyć głową o ścianę. Niestety jakakolwiek ściana była poza zasięgiem.
- Nieważne… zapomnij... - wydukała i westchnęła, czując się jak idiotka.
Offline
Strażnicy
Sejsa tradycjna prosta dla Ryu #6
"Upojna noc"
Baron jedynie skinął głową wielkopański sposób, wyrażając zgodę, by przenieść rozmowę, do pokoju jego progenitury. Toteż gdy tylko część prezentacyjna dobiegła końca nie sprzeciwiał się odejściu maga z Grimoire Heat i jego córki. Odprowadził tylko towarzystwo spojrzeniem zmęczonym i wrócił do kontemplacji herbu na ścianie. Jego usta rozjaśnił przez chwilę wątpliwej jakości uśmiech. Być może, to szykująca się radość z zemsty, którą, jak mawiali ludzie światli była, jak chłodnik z botwinki. Należało ją spożywać na zimno.
Rezydencja ta nie była zapewne najznamienitszym budynkiem, jaki wystawiono w tym kraju, ale i tak zajmowała sporą powierzchnię. Trochę wody w rzekach upłynęło, nim zakończyła się podróż po korytarzach milczących i Ryu znalazł się w komnacie przeznaczonej dla skrzywdzonej dziewczyny. Widać płynął on z nurtem mody tutejszej nakazującej nie urządzać pomieszczeń w szczególności codziennego użytku, zwałami upiększeń. Ot duże okno, całkiem solidny sekretarzyk i regał suto zastawiony książkami. Nie mniej, jakość materiału, jak i jego obróbki nawet dla laika nie pozostawiały wątpliwości. Rzeczy te były drogie.
Na drogie wyglądały również drzwi, przy których Ryu nasłuchiwał odgłosów, jakichkolwiek kroków. Trudno określić, czy z racji ich grubości, czy stanu faktycznego panowała za nimi totalna cisza. Z dużym prawdopodobieństwem można było stwierdzić, że ów właściciel mieszkania swą laską dawno już wybił służbie z głowy pomysł szalony, by interesować się sprawami, które ich nie dotyczą.
Zresztą sytuacja w pokoju obrazowała się podobnie. Obiekt posiadający informacje cenne, żeby nie powiedzieć kluczowe, dla wykonania powierzonego zadania milczał, jak grób. Stan ten utrzymywał się również chwilę po przemowie Ryu, który pewnie nie oczekiwał, że wygłoszone przez niego słowa staną się tylko głosem wołającym na puszczę. Nie mniej stan nie potrwał długo, bo gdy dziewczyna przeniosła na niego spojrzenie, nie był już to wzrok pobitej dziewczynki, pałał z niego nieufność.
— Jeśli nic nie powiedziałam ojcu, to tylko dlatego, że zdecydowałam się sama załatwić sprawę.
Offline
Gildia Grimoire Heart
Podróż do komnaty przeznaczonej dla skrzywdzonej córeczki przebiegła w ciszy. Ani ja, ani tym bardziej młoda dama, nie mieliśmy ochoty przerywać tej dziwnej, aczkolwiek napawającej spokojem ciszy. Wszystko się zmieniło gdy oboje przekroczyliśmy próg prowadzący do, jak się okazało, zwykłego acz kosztownego pokoju, w którym to rezydowała dziewczyna. Rzuciłem jedynie okiem na drobiazgi, za które równie dobrze można było wykupić niejeden rodzinny biznes w biedniejszej części miasta. Westchnąłem cicho i podrapałem się po czole.
Jak sądziłem moje przemówienie nie wiele zmieniło. Choć z drugiej strony nie miało cokolwiek moralnego wnosić. Jak wspomniałem na początku, jestem jedynie cieniem, który ma wykonać brudną robotę, by mistrzyni jak i klient byli zadowoleni. Nie miałem zamiaru dotykać spraw, które mnie nie interesują, nie za to jest mi płacone. Nie na tym opiera się reputacja całej gildii jak i pojedynczych jej członków. Niemniej niezręczna cisza, jaka zapanowała po moich słowach, w niedługim czasie uległa, gdy pierwsze słowa padły z ust niewiasty. Będąc szczerym nie wiedziałem jak zareagować. Kultura nakazywała zachować spokój, lecz po usłyszeniu słów rannej, cały w środku chciałem parsknąć poniżającym śmiechem.
- Sama załatwić sprawę? Myślisz, że cokolwiek by to zmieniło? Władza po przez status bądź pieniądze powoli wymiera, więc śmiem wątpić czy byłabyś w stanie dokonać zemsty za los, który Cię spotkał. - Skomentowałem krótko. Żadne skarby świata, żadne tytuły szlacheckie czy wielkie armie. To wiedza jest kluczem do władzy, a ją trudno zdobyć i wymaga wiele wyrzeczeń. Jednakże to co później było dane mi słyszeć wprawiło mnie w lekkie osłupienie. Jeżeli chwilę temu cały się śmiałem w środku, to teraz panowała tam grobowa cisza. Obrazy z przeszłości zaczęły zasypywać mą głowę tak silnie, że nie omieszkałem oprzeć się o pobliską ścianę, by móc pozbierać swe myśli. To nie mogło być prawdą. Jestem przekonany, że to zwykły zbieg okoliczności, być może nawet pułapka. Szansa, że zjawił się tu jest równa zeru. Lecz... co jeśli?
- Bzdura. - Odparłem niemal natychmiast jak tylko zebrałem swe myśli, co zajęło dosłownie kilka sekund. - Niemożliwe. Jedyna osoba, która przychodzi mi na myśl, pasująca do przedstawionego przez Ciebie opisu, powinna siedzieć, za murami rezydencji, z dala od tych przeklętych wysp. - Przerwałem na chwilę. Czy mogła to być prawda? Wprawdzie minęło sporo czasu od ostatniego razu jak spoglądałem na niego, mówiąc do siebie do widzenia. Nie. Nikt nie powinien wiedzieć, że wszystkie te lata spędziłem tutaj, w Grimoire Heart. Starannie o to zadbałem. Pozostawałem w cieniu, by ta część mnie, która żyje przeszłością, zgniła w samotności. Odsunąłem się od drzwi i zacząłem chodzić raz w jedną stronę, raz w drugą myśląc nad tym wszystkim. Co chwilę spoglądałem na młodą szlachciankę, lecz nie przynosiło to żadnego efektu, żadnego zastrzyku pomysłów. Na chwilę zatrzymałem się pozostając w bezruchu. Co jeśli? Co jeśli celowo zostałem przydzielony przez mistrzynię do tego zadania? Co jeśli wiedziała kim jest główny oprawca i celowo, niczym pionki na szachownicy, przydzieliła mnie do odpowiedniego pola?
- Chcesz powiedzieć ojcu? - Zapytałem spoglądając na nią z lekkim zażenowaniem. - Było zrobić to od samego początku, wątpię czy coś by to zmieniło. Nawet teraz. - Wzruszyłem ramionami. - Jednakże... w innych okolicznościach odpuściłbym. Uznałbym sprawę za przegraną, by następnie wysłuchiwać skarg zarówno Twojego ojca, jak i kazania własnej mistrzyni, lecz to co powiedziałaś zaintrygowało mnie. Dlatego mam propozycję. Tym, kto Cię tak urządził zrobisz co tylko będziesz chciała, wszak masz do tego prawo, a nawet obowiązek. Jednakże chciałbym byś wpierw zaprowadziła mnie do niego i pozwoliła najpierw zamienić słów kilka. Jak wspomniałaś, dla rodziny może jednak warto zmieniać własne plany. - Uśmiechnąłem się jedynie delikatnie pod nosem.
Offline
Gildia Raven Tail
W myślach nie pożałowałem sobie określeń wulgarnych, na całą tę sytuację, w której przyszło mi się nurzać. Jeszcze nawet nie wleźliśmy od user bluźni opery a już się plan wali i grozi dekonspiracją i mniej lub bardziej wyszukanymi torturami. A wieczór jeszcze się nie skończył. Nie podobała mi się również Panika mojej towarzyszki, jeśli reaguje tak, na każdą stresową sytuację, może stać się to całkiem sporym gwoździem do naszej trumny. Ponieważ lubiłem własne życie, gnicie w drewnianej trumience i to nawet w towarzystwie tak uroczym napawało mnie niejasnym zaniepokojeniem jeśli nie od razu.
Poczekałem kilka chwil w milczeniu, aż wreszcie wyłoni się zza przebieralni. Kontemplowałem sobie w tym czasie, jak w razie potrzeby wykręcić się sianem z całego tego interesu i dać nogę zachowując skórę całą na grzbiecie. Przy tej okazji nasunęło mi się pytanie, czy rzeczywiście byłbym ją w stanie zostawić padlinożercą na żer. Był, to sygnał alarmujący, bo oznaczał, iż odezwała się ta kość, o której posiadanie dawno przestałem się podejrzewać… Zdaje się, że nazywają ją sumieniem. Te jakże światłe rozważania moralne przerwała mi Sedi wychodząca właśnie z przebieralni. Na pierwszy rzut oka uznałem, że się uspokoiła, co mogło być zwiastunem sukcesu.
Na miejscu skonstatowałem, że tłuszcza ludzka przybyła na przedstawienie tłumienie. Nie podejrzewałem większości społeczeństwa o dozę inteligencji, tak znaczną, by interesować się sztuką. Nie mniej pomyliłem się i pomyłka ta była mi całkiem nie na rękę. Kolejny powiew wiatru prosto w oczy. Może łatwiej jest wtopić się w tłum, ale znalezienie obiektu jest znacznie trudniejsze. Rozglądałem się za nim od momentu przybycia, ale niestety nie dostrzegałem jej. Obróciłem się jednak w kierunku Sedi, która uraczyła mnie właśnie słowem magicznym.
— Cała przyjemność po mojej stronie.
Offline
Strażnicy
Misja prosta drużynowa - Seda & Cromwell - #7
Seda obserwowała, jak opera zaczyna powoli się wypełniać. Przez główne wejście wchodziły kolejne grupy wysoko urodzonych Ca-Elumczyków. Było jeszcze dużo czasu do właściwego przedstawienia, lecz arystokraci nie czuliby się dobrze, gdyby musieli biec na ostatnią chwilę. Bieg i pośpiech były nieeleganckie, a co najważniejsze szkodziły prestiżowi, który w wyspiarskim królestwie był kwestią życia lub śmierci. Wobec tego większość wolała zjawić się w takim tempie, by nie zanudzić się czekaniem, wtopić się w śmietankę towarzyską oraz knuć dalsze intrygi.
Póki co nie dostrzegła ich celu, lecz błękitne oczy skupiły się teraz na parze wchodzącej właśnie do opery. Młody żołnierz nosił czarną kurtkę ściśle przylegającą do wysportowanego ciała i białe rajtuzy włożone do wysokich, wojskowych butów. Górna część ubioru ozdobiona była szarym kołnierzem i wyłogami rękawów tego samego koloru, gdzie znajdował się stopień wojskowy tego młodzieńca. Zdobienia oraz prezencja ciemnowłosego młodzieńca wskazywały jednak na to, że był oficerem.
Towarzyszyła mu kobieta w czarnej sukni i kruczych lokach opadaających kaskadą na odsłonięte ramiona kreacji. Nosiła na szyi drogi, srebrny naszyjnik, ale to nie on przykuł największą uwagę czarodziejki. Uśmiechnięta dama na gołym barku wytatuowany miała karmazynowy symbol gildii Grimoire Heart, największej gildii w Królestwie Ca-Elum.
Z jakiegoś powodu, lub zupełnie przez przypadek, podejrzliwe spojrzenie mrocznej czarodziejki spoczęło na Sedzie. Wydawać się mogło, że w kąciku jej ust przez czas nierówny dwóm biciom serca zagościł tajemniczy uśmieszek. Zaraz po tym wróciła swoimi szarymi oczyma do towarzyszącego jej oficera i odpowiedziała na zadane pytanie. Oboje skierowali się do bufetu.
Tymczasem mag Raven Tail prowadził własne rozpoznanie w męskiej ubikacji. Obmywając pieczołowicie twarz, dane mu było podsłuchać część rozmowy dwóch mężczyzn.
- Muszę przyznać... - odezwał się jeden z nich przy akompaniamencie uryny wlatującej do muszli toaletowej w jednej z kabin - Masz niemało szczęścia. Tydzień, dwa, a może ja bym był w twojej sytuacji.
- Widzisz, przyjacielu. Wyczucie czasu, cierpliwość... - odpowiedział jegomość z drugiej kabiny - ...i nieco wspomnianego przez ciebie szczęścia, któremu jednak trzeba było pomóc. - dokończył mówić oraz załatwiać swoje potrzeby.
- Doprawy?
- Odniosę wielki sukces dzisiejszego wieczoru, drogi przyjacielu. Na salonach długo będzie to tematem przewodnim.
Obydwaj mężczyźni wyszli z kabin praktycznie w tym samym momencie. Stanęli obok Cromwella, celem obmycia rąk. Ukradkiem dostrzegł w dużym lustrze oblicza obu młodzieńców, lecz żaden nie był tym, którego dwoje magów ma ochraniać tego wieczorem przed czyhającą katastrofą.
Ostatnio edytowany przez Straznik 9 (2019-08-05 17:37:58)
Offline
Strażnicy
Misja tradycyjna prosta dla Ryu #7
"Upojna noc"
Dziewczyna widać z rosnącym zaciekawieniem kryjącym się w opuchniętej twarzy obserwowała rozwój sytuacji. Mogła zapewne podejrzewać, że przekazana przez nią nowina będzie wodą na młyn całej sytuacji i zmieni kształt finalnego produktu jego żaren. Nie mniej reakcja przeszła jej oczekiwania, niezamierzenie trafiła w punkt, który widać powinien zostać nieporuszony. Stopniowo nabrała jednak przeczucia, że człowiek w barze i obecny tutaj w jej pokoju raczej nie są po tej samej stronie, że dzieli ich spory dystans.
Milczała przez chwilę, opierając się futrynę okna i starając się podjąć najlepszą decyzję, na jaką było ją stać. W przyszłości, gdy już jej ojciec dołączy do swych przodków, będzie musiała podejmować takich więcej. Prawo Ca-Elum było w tym punkcie jasne i bezwzględne, dziedziczy najstarsze dziecko, nieważne której płci.
— Może Pan uznać, że jest to nieprawda
Offline
Gildia Grimoire Heart
Niewątpliwie to jedno, krótkie wspomnienie o człowieku, który niegdyś był mi bliski, sprawiło że wypadłem z obiegu, niczym rozpędzony pociąg, który wypada z torów taranując wszystko przed sobą. Do tej pory obojętny był mi widok biedaka konającego pod mostem, niewolnika traktowanego gorzej niż zwierzę czy chociażby damy, która swą pychą mogłaby przykryć cały świat. Jednakże w przypadku mego brata, coś się we mnie budziło, coś się gotowało i jednocześnie napełniało mnie złością.
Miał wszystko. Zawszę był na pierwszym miejscu i nie przejmował się zbytnio losem moim bądź naszej siostry, która to w mym wielkim bólu, odeszła z tego świata zostawiając mnie na pastwę drapieżników. Nie bez powodu uciekłem, a bynajmniej nie z tak błahego. Rodzina przestała dla mnie istnieć kiedy to w momencie choroby, wszystkie oczy zwróciły się ku mnie, jakbym nigdy wcześniej nie istniał. Nie chciałem tego i nie chce nadal. Jego pojawienie się w tych stronach może zwiastować coś większego, lecz ja nie zamierzam biernie się temu przyglądać. Nie mam słuszności co do moich podejrzeń w sprawie mistrzyni, być może maczała w tym swe delikatne palce, a być może jest to zwykły zbieg okoliczności. Nie mam chęci się tym przejmować, skoro mogę samodzielnie zająć się tą sprawą.
- Zależy dla kogo. - Odpowiedział na, zapewne retoryczne pytanie, młodej damy wracając tym samym do tego, co wyprawiało się w tych czterech ścianach. Być może byłby to wesoły widok, lecz do czasu, aż Ci którzy wytykają i rechoczą niczym żaby przed bocianim pyskiem, sami nie przekonają się na własnej skórze jak to jest. Jak przypuszczałem dziewczyna nie zamierza ruszać się z tej posiadłości do czasu aż posiadane rany nie zagoją się w całości, lepiej dla mnie krótko mówiąc. Byłaby jedynie ciężarem u nogi, piątym kołem u wozu, który mógł wszystko zepsuć. Lubię działać według określonego schematu, własnego planu, bez żadnych niespodzianek , które w życiu chętnie człowieka potrafią zaskoczyć.
- Dobrze więc. Na imię swoje, które może być nic niewarte, a także imię gildii, której reputacja już dawno wyprzedziła to pierwsze, obiecuje że życie wieśniaka, który postanowił podnieść na Ciebie rękę należy w całości do Ciebie. Zabicie go byłoby zbyt łagodną karą, którą... no cóż, na długo by nie zapamiętał. To czy go oszczędzisz czy nie, będzie zależało od Ciebie, a także będzie początkiem trudnych decyzji, które zapewne w przyszłości będziesz musiała podejmować. - Odpowiedziałem, po czym również w imię dobrego gestu wyciągnąłem swoją dłoń na przypieczętowanie umowy, którą zgodnie z poleceniem mistrzyni, zamierzałem wypełnić.
Przed opuszczeniem pomieszczenia zatrzymałem się w progu i wykonawszy delikatny ukłon dopowiedziałem ostatnie słowa. - Proszę w takim razie oczekiwać owocnych rezultatów. - Ruszyłem schodami w dół, by następnie zjawić się przy drzwiach wejściowych. Zatrzymałem się przy strażniku spoglądając przed siebie. W mym oku można było dostrzec pewien błysk, lecz zdecydowanie nie był to płomyk nadziei. Następnie swe kroki skierowałem ku murom, przy których winien znajdować się wspomniany wcześniej w rozmowie magazyn.
[z/t -> Mury obronne]
Offline
Ciężko było jej wybadać o co tak naprawdę chodzi Neilowi i co myśli. Miała wrażenie, że tylko przed nią gra, gdy usłyszała o rycerzu. Nie podobało jej się to. Może zaczęła popadać w paranoję, bo przez myśli przemknęło jej, że zdarzy się coś złego – na przykład, że ją zdradzi. Nie zdziwiło by jej to, w końcu byli sobie obcy, a ona była obcym magiem na wrogim terytorium. Powinna przestać szukać brata i wrócić w bezpieczniejsze rejony, ale nie potrafiła. Poza tym czy istnieje takie miejsce w którym magowie mogą się czuć w pełni bezpiecznie.
- Yhym. - wydała z siebie cichy pomruk w odpowiedzi na jego zaczepkę, czy też próbę podtrzymania konwersacji. Nie wiedziała jak ma to odebrać. Może zwyczajnie się z niej naśmiewał? Zacisnęła mocniej szczękę. Przecież mu nie odpowie, żeby uważał, bo jeden rycerz zginął, bo się z nią zadawał. Źle by to wróżyło ich przyszłej współpracy.
Na szczęście jej pomysł z toaletą obył się bez kąśliwych uwag, wyśmiania czy innych zaczepek słownych ze strony blondwłosego towarzysza. Aż odetchnęła wewnętrznie z ulgą. Powstrzymała się od życzenia mu „powodzenia”. Nie wyglądało by to dobrze.
- Zostanę. Nie spiesz się. - odparła z powagą. Jakoś nie miała ochoty na uśmiechy. Skupiła się na otoczeniu, rozglądając z zaciekawieniem.
W pewnym momencie wypatrzyła parę rzucających się w oczy ludzi. Najpierw jednak jej wzrok padł na kobietę – mrocznego maga. Pomimo okularów przeciwsłonecznych, które miała na nosie wydawało jej się jakby ich nie miała. Jakby została naga, obdarta z osłony. Przeszły ją ciarki, ale nie nieprzyjemne jakby się mogło wydawać. Poczuła coś na wzór ekscytacji.
Nie mogła dłużej wytrzymać wzroku kobiety z GH, dlatego przeniosła spojrzenie ja swój cel. Nie spodziewała się tego, co zobaczyła. Z pewnością ta para przyciągała uwagę.
Nie odważyła się podejść bliżej, ale obserwowała uważnie parę oraz ich otoczenie. Kto mógłby chcieć im przerwać spotkanie? A może randkę? Skrzywiła się na tą ostatnią myśl z niesmakiem.
„Żaden człowiek nie zasługuje na maga...” - przemknęło jej przez myśl.
Zerknęła w stronę toalet, niecierpliwiąc się długą nieobecnością Neila. Minuty dłużyły jej się w nieskończoność, jednak sama nie chciała podejść bliżej młodego van Diijka. To mogłoby się źle dla niej skończyć, dlatego na razie po prostu obserwowała ich z bezpiecznej odległości i starała się ich nie stracić z oczu.
Offline
Gildia Raven Tail
Obranie podejścia typu miłe, spotkało się z mniej więcej takim samym uznaniem, jak wylanie na twarz kubła zimnej wody po środku ulicy w późno-lutowy poranek. Skoro postawa taka nie przynosiła żadnego efektu należało przejść do stylu fachowego rzemieślnika, znaczy się chłodny profesjonalizm. Tak sobie rozważałem podczas gdy woda zimna spływała mi potwarz, chłodząc wszelaki zapał, bym już mógł spokojnie uchem czujnym wywiedzieć się, co też rozważają inni okupanci toalety.
Swobodny ton rozmowy świadczył, że są oni zapewne znajomymi, być może nawet dobrymi. Szkoda jedynie, że nie wspomnieli, jaka jest przyczyna tego sukcesu niebosiężnego, bo informacja taka mogła zaprocentować w przyszłości, jako jakiś geszefcik, może nie najuczciwszy, ale na pewno dochodowy. Zgubią cię kiedyś te monetki — rzekła mi kiedyś moja ukochana, wspominana już teraz ciepłym obrzydzeniem. Może i miała rację, ale znacznie wygodniej zdycha się, jako człowiek bogaty a nie taki, który ciągle słucha pisków biedy. Choć muszę przyznać, że tutejsi żebracy zdawali się, jacyś bogatszy, jak na standard kontynentu…
Dwaj znajomkowie, którzy wyszli z toalety od żebrania byli chyba, jak najdalsi. Poczciwiny bogate, które myślą, że jak powiedzą tu i ówdzie słówko o nich, od razu będą mogli sobie kupić cały świat. Tutaj nie tylko potrzeba było dobrego słowa, ale sprytu. Na pierwszy rzut okaz nie wypadli sroce spod ogona i stać ich było żeby pić coś lepszego niż sama wódka ze szklanką, ale zdecydowanie żaden z nich nie był tym kogo potrzebowałem. Nie mniej jednak dobrze zapamiętałem słowa o wielkim sukcesie, którego być może będę dziś świadkiem. Dobry kupiec, jest jak dobry pies gończy, wietrzy zapach bardzo szybko.
Poprawiwszy krawat, niepotrzebnie zupełnie, bo i tak leżał idealnie, wyszedłem z toalety kierując się w stronę mej towarzyszki nieczułej. Gdy tylko znalazłem się przy niej smętnie pokiwałem głową, na znak, że jednak nie spotkałem w środku, tego na którego liczyliśmy. Rzuciłem okiem w kierunki, który ona sama się wpatrywała i znowu zakląłem sobie w myślach.
Mimo urody oszałamiającej, która niejednego mężczyznę doprowadziłaby jeśli nie palpitacji serca, to do ślinotoku, kobieta miała jeden element charakterystyczny, który zgrozą mógłby przejąć przeciętnego zjadacza chleba. Oto nosiła na sobie serce tutejszej gildii. Próba nawiązania bliższego kontaktu było w obecnej sytuacji, tak mądra, jak wsadzenie mordy do wrzątku, ale jedno nie mogło ujść mej uwadze. Wytworna suknia, naszyjnik srebrny, kosztowny, jak się wyczuwało, powodzi się tutejszym magom. Widać może Biała Dama, nie jest tylko okrutna, ale również okrutnie dobrze wypłacalna. Cóż dywagacje te ani trochę nie przybliżały nas do rozwiązania problemu.
Rozejrzałem się wokół i tłok nasunął mi wniosek, że szukanie tutaj jednego człowieka może przypominać szukanie uczciwego człowieka w knajpie nożowników… Pokazywanie zdjęcia i latanie tu i ówdzie również nie przyniosłoby pewnie zamierzonego skutku.
— Być może nie musimy go tutaj szukać.
Offline
Strażnicy
Misja tradycjna prosta dla Ryu #13
"Upojna noc"
W krajobrazie spokojnego centrum niewiele się zmienił od ostatniej wizyt tutaj. Mieszkańcy Hanto, jak zwykle wiedli swoje życie, do którego przyzwyczaił ich ten bezpieczny bogaty kraj. Jednak nie wszystko było takie samo jak przedtem. Przy smętnym gargantuicznym gmachu opery obok, którego akurat droga wypadła kręcił się spory tłum, wytwornie ubranych gości, pewnie oczekujących na przedstawienie. Nie wiadomo, czy byli na tyle poruszeni, czy zajęci sobą, że praktycznie nikt nie zwrócił uwagi na faceta, który przemierzał ulicę z zakrwawionym workiem. Nawet jeśli ktoś rzucił spojrzenie przelotne, odwracał wzrok z niesmakiem, wychodząc z tutejszego założenia, że nie moja krew, jest nie moją sprawą. Poza tym widocznie ten, który paraduje z takim pakunkiem bez strachu, ma do tego pełne prawo.
Sam strażnik u drzwi też pozostał taki sam. Widząc pakunek, który mag ze sobą przyniósł, skinął tylko poważnie głową i otworzył drzwi.
— Baron jest w swoim gabinecie. Służąca Cię zaprowadzi Sai Ryu.
Ostatnio edytowany przez Straznik 7 (2019-08-17 19:22:21)
Offline
Gildia Grimoire Heart
O dziwo miasto żyło swoim własnym życiem i mało kto przejmował się bądź zwracał uwagę na mnie idącego z dość nietypowym pakunkiem. Podczas drogi zastanawiałem się czy aby na pewno dobrze postąpiłem. Wprawdzie kara została wymierzona, dlatego też ani Baron, ani jego córka, a tym bardziej mistrzyni nie powinni robić kłopotu, jednakże w środku czułem coś dziwnego. I nie jest to odruch wymiotny spowodowany obecnością uciętej kończyny trzymanej w zawiniętym szmacianym worku, którego stan musiałem kontrolować, by przypadkiem nie zachlapać stołu barona czerwoną mazią. Bardziej był to moralny problem wynikający z prostoliniowego systemu oceniania, którym zdecydowałem się posłużyć. Przyjąłem z początku prawdę i fałsz zakładając, że to co Hikaro mówił albo było prawdziwe lub fałszywe, by następnie założyć, że cokolwiek nie powie, to przesąd z góry był już wykonany. Jak wspomniałem opcja taka zadowoliła zapewne zleceniodawcę, lecz nie mogę powiedzieć, że w środku odczułem ulgę.
Nie zwróciłem zbytnio uwagi na otoczenie, a już znalazłem się przed posiadłością, którą to opuściłem niedawno w celu rozwiązania problemu. Strażnik jedynie spojrzał na mnie, by następnie krótką instrukcją pokierować mnie do odpowiedniego pomieszczenia. Tam z kolei czekała na mnie pokojówka, którą miałem okazję poznać wcześniej. Skinąłem jedynie głową na znak przywitania i ruszyłem za nią zbliżając się, tym razem do komnaty Barona, który przesiadywał w środku wykonując zgadując nudną i żmudną robotę, którą równie dobrze chciałby zlecić komuś innemu. Uroki bycia częścią szlachty.
Na zaproszenie wszedłem do środka i podchodząc do biurka zatrzymałem się metr przed nim, spoglądając wyprostowanym na twarz mężczyzny. Worek z odciętą dłonią trzymałem za plecami by niepotrzebnie nie odwracał uwagi od naszej konwersacji. Jednakże nie zwlekałem długo i gdy tylko zapłata pojawiła się na blacie, jednym ruchem schowałem sakiewkę w wewnętrznej stronie płaszcza, by następnie powoli odwijając materiał, pilnując by suchą częścią dotknął mahoń, ukazać dłoń czerwoną. - Zgodnie z poleceniem, zarówno Pańskim jak i Panienki, sprawca został ukarany. Chcąc następnym razem podnieść rękę na kogoś z Pańskiej rodziny bądź otoczenia, nieważne ile łyków wcześniej spożyje, zastanowi się dwa razy spoglądając na kikut, który został mu po naszym spotkaniu. - Zrobiłem małą przerwę, starając się wypełnić zobowiązania wobec młodej damy. - Zgodnie z prośbą pańskiej córki oszczędziłem biedaka dając tym samym możliwość dokonania zemsty przez młodą damę. Sprawcą był nijaki Hikaru, o co zostałem zapewniony, że jest zarówno on jak i jego ojciec, bardzo dobrze Panu znany.
Skierowałem wzrok na zbroje, czarną niczym krucze pióra, przedstawiającą minioną potęgę, która razem z reputacją została skompresowana do postaci starego człowieka, który musi wspomagać się laską. Niestety, ale los taki czeka większość z nas, którzy zaślepieni sławą swego imienia i nazwiska, nie zwracają uwagi na to, że później może pozostać po nich jedynie pamięć, która jest ulotna niczym liście na wietrze. - Jeżeli znów pojawią się jakieś problemy, ze strony młodego Hikaru bądź kogoś obcego, to zapewne Grimoire Heart jest skore do pomocy w rozwiązywaniu problemów, oczywiście przy odpowiednich warunkach. Natomiast co do dłoni... Zrobi z nią Pan co zechce. Wpatrywać obmyślając karę, traktować niczym trofeum, dać psom na pożarcie bądź po prostu spalić. Nie wnikam, a moim jedynym zadaniem było przekazanie... wiadomości od Pana i Panienki. - Zakończyłem.
Offline
Strażnicy
Misja tradycyjna prosta dla Ryu #14
"Upojna noc"
Zapał Barona, jakby przygasł, gdy zawinięta ruchem zwiewnym zniknęła sakiewka ze stołu. Zaraz jednak pojawił się obiekt nowy, znacznie ciekawszy. Oto ukazała się ręka sprawcy, która miała już nigdy niczego nie dotknąć.
Słowa zostały wypowiedziane i były żołnierz zmarszczył, brwi kiwając jednocześnie głową jakby w zadumie. Starał się chyba przypomnieć sobie twarz tego człowieka, którego nazwisko zostało wspomniane. Krótko jednak błądził po odmętach swej pamięci, gdyż zaraz wrócił do kartki, kreśląc na niej z precyzją kaligraficzną kolejne słowa.
— Istotnie sprawił się Pan dobrze, ale Madlen.
la fin
Dobrze się bawiłem prowadząc tę sesję i dziękuję za to ^^
Offline
Gildia Grimoire Heart
Mimo, że gest ten był zbędny i całkiem niepotrzebny, to wypadało rzucić krótką promocją gildii, nawet jeśli organizacja tego nie potrzebowała. Grimoire Heart jest na tyle znane, przez niektórych uwielbiane, a przez innych wręcz odwrotnie, że sam znak jednego z jej członków powinien działać lepiej niż jakieś dobre słowo szeptane z ucha do ucha przez klienta. Czy cieszył mnie fakt, że zarówno Baron jak i jego ojciec korzystali w przeszłości z usług czarnej piramidy? Nie wiem. Nie wiedziałem, że zostanę na dłużej z tą grupą ludzi o przeróżnej reputacji i sam zostanę jednym z nich do tego stopnia, bym odczuwał swego rodzaju radość, chociaż nie jest to ta sama, jak w przypadku wygrania losu na loterii.
- Sgaduje, że mistrzyni moja również wspomni o usługach, które Grimoire Heart udzieliło Pańskiej rodzinie w momencie gdy przekaże jej wiadomość. Nie zdziwiłbym się gdyby słowa wypowiedziane przez nią, były identyczne co Pańskie. - Zrobiłem niewielki ukłon głową, po czym dalej wsłuchiwałem się w słowa mężczyzny. Niewątpliwie miał racje. W przyszłości cały ten majątek, o ile zdoła przetrwać zostanie odziedziczony przez jego córkę, więc musi nauczyć się wykazywać rozwagą o podejmować odpowiednie decyzje, jak ta co zrobić z biednym Hiraku, który czy tego chciał czy nie, przypieczętował swój los czynem popełnionym poprzedniej nocy. To już nie moja sprawa była i nie musiałem zamęczać tym swego sumienia.
- To się okaże. Rodzina często uwielbia zaskakiwać i to nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Można powiedzieć, że coś na ten temat wiem i jestem silnie uczulony na tego typu sprawy. Nie mniej, liczę że ma Pan rację i Panienka nie tylko przez fortunę będzie widziała świat. - Odparłem po czym zrobiłem kilka kroków do tyłu po wcześniejszym otrzymaniu zapieczętowanego pisma. Kiwnąłem jedynie głową na znak zrozumienia iż list zawiera treści, które niezwłocznie powinny znaleźć się w rękach Białej Damy, dlatego też robiąc ukłon pożegnałem się z Baronem i ruszyłem na dół, ku wyjściu by następnie powrócić do gildii.
[z/t -> Gildia Grimoire Heart -> Sala mistrza]
Offline
Strażnicy
Misja prosta drużynowa - Seda & Cromwell - #8
Sala powoli się wypełniała. Skutecznie utrudniało to poszukiwania jednej osoby w tłumie czarno-białych gości opery. Moda Królestwa Ca-Elum działa na niekorzyść poszukiwaczy przygód, wplątanych w intrygę tutejszej arystokracji. Pośród gości opery dało się dostrzec przekrój całej klasy wyższej. Poczynając od szlachty, przez bogatych kupców oraz przedsiębiorców, na znanych artystach i oficerach kończąc. Pośród tłumu przewijały się pojedyncze sylwetki magów Grimoire Heart, którzy jako ważny trybik w machinie intryg królestwa, często widywani byli w miejscach, gdzie ścierały się interesy wpływowych obywateli.
Do głównej sali wemknęła się drobna postać młodej kobiety. Kaskada złocistych loków opadała jej na odsłonięte plecy gustownej białej sukni balowej. Ręce ozdobione prześwitującymi, długimi rękawicami, splecione miała pod okrągłymi piersiami. Srebrna biżuteria odciągała widok od niskiego dekoltu, ale nie uchroniła jej przed dziesiątkiem spojrzeń potencjalnych absztyfikantów. Bądź co bądź, była naprawdę piękną, młodą kobietą. Samotną i szukającą błędnym wzrokiem pomocy.
Po chwilowej konsternacji z tłumu wyłonił się poszukiwany pomiot van Diijka. Niepewnie, ze wzrokiem błądzącym po sali ruszył w stronę nowo przybyłej. Rzeczywistość była bardziej okrutna, niż ukazywała to podobizna chłopca otrzymana od zleceniodawcy. Był mizernej postury, a garbienie się bynajmniej nie poprawiło jego prezencji. Czarny frak leżał na nim dobrze, lecz nawet on nie rekompensował braku pewności siebie. Urodę miał przeciętną, jednak przy wielu gościach opery, nadających się na okładki magazynów, wypadał wyjątkowo źle.
Jeden z nich wystrzelił z tłumu. Sprężystym, dumnym krokiem rozpocząć wyścig z młodym van Diijkiem. Zaczesane do tyłu blond włosy, kwadratowa szczęka, zniewalający uśmiech i szerokie barki. Nie ulegało wątpliwości, że dwa zdania z jego ust wystarczą, by odbić śliczną pannę niepewnemu synowi zleceniodawcy. Cromwell przypomniał sobie tego mężczyznę z łazienki, czy to był jego plan...?
Ostatnio edytowany przez Straznik 9 (2019-10-02 19:48:43)
Offline
Wcale nie musieli długo szukać swojego celu, gdyż znalazł się sam. Niczym magnes o przeciwnych biegunach sunął do blondwłosej piękności, która właśnie pojawiła się w głównej sali. Wywołało to lekkie zmieszanie u Sedy, gdyż nie tego się spodziewała. Do jej obowiązków nie należało jednak ocenianie wygląda syna van Dijika.
Palec członkini Lamia Scale nieśmiało powędrował w stronę blondwłosego partnera, lekko muskając dłoń Cromwella. Zrobiła to by skupić na sobie uwagę. Jako że miała na sobie rękawiczki to za bardzo nie poczuła dotyku, ale miała nadzieję, że blondyn to poczuje i się nie wystraszy.
- Znalazłam naszego kolegę. Może się zrobić ciepło. - szepnęła bardzo cicho. Znajdowali się w pewnej odległości od rozgrywającej się sceny, więc nie powinni zostać usłyszani. W dodatku fakt, że cały czas nosiła okulary przeciwsłoneczne ułatwiał sprawę, gdyż mogła obserwować otoczenie ukradkiem, a inne osoby nie wiedziały na co dokładnie patrzy.
Obserwowała otoczenie i próbowała się wsłuchać o czym trójka ma zamiar rozmawiać. Najpewniej będzie to kłótnia dwóch samców, o ile młody van Dijik w ogóle będzie w stanie się komukolwiek sprzeciwić, gdyż jego postura na to nie wskazywała. Nie należy jednak oceniać książki po okładce. Seda była gotowa w każdej chwili zareagować, gdyby miało dojść do rękoczynów. Miała jednak na uwadze, że cały czas jest na wrogim terenie i musiała uważać by nie ściągnąć na siebie uwagi mrocznej gildii.
Offline
Gildia Raven Tail
Wytężałem wzrok, aby znaleźć tę igłę zagubioną w stogu siana. Sytuacja zrobiła się trochę kłopotliwa i to bardzo eufemistycznie rzecz ujmując. Jeśli miałem dobre przeczucie spektakl wkrótce się rozpocznie i jeśli nie znajdziemy obiektu w pobliżu naszych siedzisk, będzie to oznaczać nie mniej, ni więcej konieczność przedzierania się przez rzędy widowni. Wątpliwym było, żeby można było, aby taką operację dało się przeprowadzić dyskretnie. Za pewnym można wziąć, że krążenie pomiędzy publicznością wywoła raban podobny do pożaru w domu rozpusty.
Westchnąłem sobie ciężko. Ileż to się człowiek natyrać musi, żeby zarobić na kawałeczek chlebka. Wiedziony tą refleksją zagapiłem się w punkt jeden i pogrążyłem się w rozmyślaniu nad scenariuszami, które w żadnym stopniu nie były zadawalające. Cóż przynajmniej towarzystwo — mimo, że dość zdystansowane — było niezgorsze.
Dystans ten został jednak skrócony bez najmniejszego ostrzeżenia, co na oka mrugnięcie wprawiło mnie w stan podobny do zaskoczenia, jednak daleki od wykonywania, jakichkolwiek ruchów gwałtowanych. Popatrzyłem tylko na Pannę Sedi milcząc przez chwilę. Ile kosztowało tak zdystansowaną dotknięcie obcego człowieka? Czy musiała, jakiś wysiłek woli uczynić, by to sprawić? Czy może odwrotnie przyszło jej to z łatwością?
— Zamyśliłem się przepraszam, wiem nie powinienem w takiej sytuacji.
Offline
Strażnicy
Misja prosta drużynowa - Seda & Cromwell - #9
Dwójka wynajętych przez szanownego Pana van Dijika była gotowa zdać się mogło na najgorsze, lecz bynajmniej nie mógł się tym przejąć, nieświadomy ich obecności, urodziwy adorator złotolokiej panny. Szybkim krokiem skrócił dystans między sobą a dziedzicem van Dijikowego kapitału, niby to przypadkiem szturchając go barkiem. Następnie równo szybko dotarł do panienki, ukłonił się nisko jak na dżentelmena przystało i podając swą dłoń zaczął rozmowę tymi słowami:
— Czy zechciałaby piękna Panienka pójść ze mną?
Tymczasem cel tejże misji, chyba też oczarowany wdziękiem urodziwego chłopca, zaniemówił, zastygł w miejscu, a ze wzrokiem skierowanym w podłoże nawet nie śmiał odpowiadać spojrzeniem na delikatne zaczepki panienki w jego stronę.
Chwilę później całe zainteresowanie tłumu bieżącą sytuacja upadło, gdy dziewczyna podała swą delikatną dłoń kwadratoszczękowemu młodzieńcu. Szlachcice i szlachcianki zaczęli się rozchodzić, a z tłumu, w kierunku naszych bohaterów, wychodzić kolejne postacie.
Czujne oczy maga z Lamia Scale dojrzały też coś jeszcze: nie tylko oni tak bacznie przyglądali się zdarzeniu. Wśród tłumu rozpoznała te same sylwetki kobiety z Grimoire Heart i wojskowego, którzy wzrokiem zdawali się nie opuszczać młodego paniczyka, któremu udało się właśnie odbić damę konkurencji. Nawet wtedy, gdy większość zbieraniny traciła zainteresowanie, a para kierowała się już w tylko sobie znane strony, ich czujne, skupione oczy wertowały zamiary rzeczonych.
Uwagę Cromwella, który patrzył wtedy w przeciwnym kierunku, przyciągnęły cztery postacie elegancko ubranych mężczyzn, który zwróceni doń tyłem a przodem do van Dijika, poczęli odprowadzać go gdzieś na ubocze. Szczególnie jeden z nich, z gustowną laską w ręku, opierając się lekko wskazywał innym jakiś kierunek, by tylko po chwili zagadać do najbliższej mu, innej niż tamci, persony.
Ostatnio edytowany przez Straznik 3 (2021-05-14 15:40:10)
Offline
"Zamyślił się? Ciekawe o kim tak myślał." - przemknęło przez jej umysł, a oczy od razu powędrowały po sali, wyłapując wszystkie najbardziej atrakcyjne kobiety na sali, których było kilka w zasięgu wzroku, a pewnie jeszcze więcej czaiło się w ukryciu, czekając by zatopić swoje szpony w niespodziewających się zagrożenia, bezbronnych ofiarach.
- Hm. - mruknęła w odpowiedzi na stwierdzenie blondwłosego towarzysza. Nie miała ani ochoty ani pomysłu na jakiś komentarz. Poza tym nie mieli teraz czasu na rozmowę o rozmyślaniach, które w pewnością byłby ciekawsze, niż scena która się miała zaraz wydarzyć.
- To nie tawerna. A może...? Nie... - odparła cicho na wzmiankę o mordobiciu, czując się lekko zdezorientowana. Nie wiedziała czego się spodziewać, więc musiała być przygotowana na wszystko. Nie była jednak przygotowana na dłoń, która pojawiła się znikąd na jej plecach. Podejrzewała do kogo należała owa dłoń, o ile była to dłoń. Z początku nie uległa naporowi, ale w końcu postawiła krok do przodu, by uciec od gorąca, które pozlewało się po jej plecach.
Przechyliła głowę ku Cromwellowi, zerkając na niego zza ciemnych okularów. Przynajmniej miała pewność, że to jego ręka. Postanowiła się odezwać, używając fałszywej tożsamości, która została mu nadana.
- Tylko obserwować, panie Ravakevil? - odparła z lekkim rozbawieniem, jakby nagle zachciało jej się trochę podroczyć ze swoim partnerem, którego wcześniej traktowała dość chłodno. Nikt nie wie czy tym komentarzem chciała go popchnąć do działania, czy też ostudzić jego zapał. To wiedziała tylko Seda, a na barkach maga z Raven Tail pozostało się domyślić czego chce ta kobieta.
Podeszła bliżej rozgrywającej się sceny, która szybko przemieniła się w scenę podrywu "pięknej panienki" i uprowadzenia dziedzica van Dijika przez jakiś podejrzanych typów. Jej oczy jednak nie spoczęły tylko na celu misji, ale na kobiecie z Grimoire Heart i jakby czekała na odwzajemnienie spojrzenia. Członkini Lamia Scale wpatrywała się w swojego naturalnego wroga z intensywnością, która mogłaby być pomylona z namiętnością, gdyby nie fakt że cel spojrzenia był tej samej płci no i spod okularów nikt tak naprawdę nie widział jej spojrzenia.
Odwróciła się wściekła obrotem spraw, czy też brakiem reakcji ze strony mrocznego maga płci pięknej, by w spaniały i widowiskowy sposób wpaść całym impetem wprost na Cromwella [siła 30, szybkość 70], który "oczywiście" nie stał tam cały czas, tylko magicznie się teleportował w momencie kiedy zamierzała się ruszyć. Dlatego właśnie zamiast gonić za uprowadzonym celem misji, właśnie leciała bezwładnie w stronę ziemi, czując jak okulary zsuwają się z jej nosa. W ostatnim desperackim akcie spojrzała wystraszonym, błagalnym wzrokiem na blondyna, który mógł po raz pierwszy spojrzeć na jej hipnotyzujące oczy. Oby tylko nie był to ostatni raz.
Offline
Gildia Raven Tail
Z delikatnym zażenowaniem obserwowałem tę scenę zalotów końskich. Szlachta niby a klasy w tym wszystkim nie było za grosz. Cóż widać żadne społeczeństwo nie pozostaje wolne od różnorakich przywr. Te czcze rozważania porzuciłem natychmiast skupiając się raczej na tym, co się za chwilę miało wydarzyć.
Na uwagę partnerki mojej tylko podniosłem brew uśmiechając się kącikiem ust.
— A co Madmoemoiselle? Masz ochotę na krwawe igrzysko?
Offline
Miała bardzo dużo szczęścia. Jej partner był na tyle ogarnięty i zręczny by w porę ją złapać, więc obyło się bez nieprzyjemności. W końcu nie ma nic przyjemnego gdy grono obcych wpatruje się w połamane nogi i jeszcze na widoku ma twoją bieliznę. Tego scenariusza uniknęła. O ile całkiem miłe jest znaleźć się w ramionach przystojnego mężczyzny, to cała ta sytuacja była zbyt krępująca i wstydliwa. W końcu jak mogła nie zauważyć kogoś większego od siebie i tak po prostu na niego wpaść. Przecież nie była ani ślepa, ani też nie zrobiła tego specjalnie, jak to czynią niektóre niewiasty.
Z początku poczuła się jak w potrzasku, więc stała spięta i nie ruszała się, by przypadkiem nie kusić losu czy też nie wywołać w swoim wybawicielu chęci popchnięcia lub pozbycia się jej. Stała tak kilka, lub kilkanaście sekund. W końcu się ruszyła, rozglądając w poszukiwaniu okularów i unikając spojrzenia maga z Raven Tail. Podniosła swoje okulary i od razu założyła je na nos.
- Tak, w porządku. Bardzo pana przepraszam. I dziękuję. - powiedziała cicho, czując jakąś taką ulgę. ie wiadomo czy przez to że została ocalona, czy też przez to że znowu miała na nosie swoje ukochane okulary. Miała nadzieję, że nie zrobili zbyt dużej sceny.
- Chyba powinniśmy iść. - odparła, wskazując kierunek w którym ostatnio widziała dziedzica van Dijika. Wolała udawać że sytuacja sprzed chwili nie miała miejsca. Przeprosiła, podziękowała i chciała o tym zapomnieć.
Udała się w kierunku gdzie znikł cel ich misji. Miała nadzieję, że nic sobie nie zrobiła. Na razie nie czuła bólu, ale nigdy nie wiadomo czy sobie czegoś nie skręciła lub nie naderwała i tylko chwilowo nie czuła bólu. Nie chciała stać się panną w opałach, którą teraz trzeba ciągle ratować. Jej partner z pewnością ma wystarczająco własnych problemów.
Offline
Gildia Raven Tail
--Cała przyjemność po mojej stronie Mademoiseille
— odpowiedziałem prostując krawat, który się nieco powichrował podczas całego zdarzenia, już przy tym uznając temat za niebyły.Ostatnio edytowany przez Cromwell (2021-05-15 21:47:28)
Offline
Strażnicy
Misja prosta drużynowa - Seda & Cromwell - #10
Czym dalej mężczyźni znajdowali się od tłumu, tym ich pewne, szybkie kroki zdawały się co raz bardziej nieść po całej te placówce. Mijając piękne marmurowe dekoracje po drodze, doszli w końcu do miejsca, w którym zaczynał się obszar przeznaczony tylko personelu. Stanęli przed zamkniętymi na klucz drewnianymi drzwiami, zgrabnie przy tym okrążając młodego van Dijika.
— Słuchaj no, żeby żaden głupi pomysł Ci do tej łepetyny nie wpadł, zrozumiano? — najwyższy z nich, mierzący jakieś metr osiemdziesiąt cztery, dryblas, z twarzy przypominał raczej jeszcze chłopczyka niż mężczyznę, mimo to starał się zrobić dobre wrażenie na swoim rozmówcy — Tak się składa, że szef dzisiaj obejrzy przedstawienie z panną Aarden. Przykro mi brachu, tak to jest…
Przyparty do ściany garbusek jedynie spojrzał się na niego ze złością. Obejrzał się po pozostałych. Oczywistym było dla niego, że to jego woli panienka, ale w tamtej chwili… po prostu pomyślał, że w porównaniu z „nim” nie ma szans w bezpośrednim starciu.
— Przecież to bezsensu — wypalił jakby jeszcze trochę przez zęby, po czym kontynuował pretensjonalnie — Matthijs de Liegt nie może mieć miejsca obok, bo to ja je wykupiłem.
— Szybko łapiesz — wtrącił jeden z opryszków ubranych w eleganckie dżentelmeńskie kostiumy.
— Dla Ciebie PAN Matthijis — dodał inny. Ostatni z nich, ten który się jeszcze ani razu nie odezwał, prychł momentalnie na to określenie.
W tym samym czasie dwójka magów zbliżała się nieubłaganie do końca trasy wyłożonej porcelanową posadzką. Czym bliżej byli tym głośniej i wyraźniej słyszeli dobiegające z oddali głosy, ale również odbicia rozchodzącego się echa ich własnych kroków. Tu i ówdzie mijali pięknie przyozdobione kolumny, między którymi porozwieszane były obrazy mniej lub bardziej znanych szlachciców. Na ich szczęście po drodze nie było żadnych schodów, ani innych dodatkowych ścieżek, którymi mogli uciec podejrzani mężczyźni. Jedynie druga para wielkich, mahoniowych drzwi, te znajdowały się w miejscu, gdzie już zdecydowanie mniej przewijało się ludzi, prowadzących na główną salę i droga na wprost.
Offline
Podążyła drogą na wprost, skąd wydawało jej się że słyszy głosy. Zamierzała zbliżyć się do grupki zanim sytuacja wymknie się spod kontroli. Fakt że powędrowali w tak ustronne miejsce może świadczyć, że nie chcieli świadków, a jeżeli pojawi się świadek na przykład w postaci Sedy, to może się wycofają.
Nie miała czasu rozglądać się na boki i podziwiać tutejszy wystrój, czy też architekturę. Szła w stronę głosów, które sugerowały że właśnie w tym kierunku znajdował się van Dijik. Jej kroki odbijały się rytmicznie od posadzki. Nie próbowała ukryć swojej obecności, ale również nie chciała specjalnie zwracać na siebie uwagi. Ot zwykły, niewinny spacerek. Oczywiście nie spacerowała sama. Pomimo wcześniejszego niefortunnego wypadku nie chciała by wpłynął on negatywnie na ich misję. W dwójkę mniej rzucali się w oczy niż pojedynczo. Zawsze mogli udawać parę, która szuka ustronnego miejsca, albo chociaż spróbować udawać. Dwójka współpracujących magów nie pasowała do siebie najlepiej, ale o gustach się nie dyskutuje. Kto wie, może przeciwieństwa rzeczywiście się przyciągają?
Cały czas trzymała się blisko Cromwella. Jeżeli mieli udawać, że są razem, to nie mogli iść 2 metry od siebie. No i może przy okazji jakby znowu wywinęła jakiś zawstydzający numer to jest większa szansa, że zostanie znowu ocalona - co wcale nie znaczy, że chciała by coś takiego miała miejsce. Po prostu skoro są po tej samej stronie to lepiej trzymać się razem, prawda?
Jak już dojdą na miejsce i zdążą zanim dojdzie do przemocy fizycznej to może wymyśli coś kreatywnego. Może uda, że mdleje. Albo uda, że ich nie widzi i wpadnie na jednego z dryblasów. Ostatnio ładnie jej wyszło wpadanie na mężczyznę, więc może powinna to powtórzyć? Może i nie należy do najpiękniejszych i najseksowniejszych kobiet na sali, ale może to co zrobi będzie na tyle wystarczające, by uniknąć eskalacji przemocy. Cokolwiek byleby odwrócić uwagę i dać chwilę młodemu van Dijikowi na ciche ulotnienie się.
Ostatnio edytowany przez Seda (2021-05-16 17:42:09)
Offline
Gildia Raven Tail
Szybki rzut oka starczył, aby się zorientować, że pomieszczenie do którego powolnie, aczkolwiek nieuchronnie zmierzali puste nie było. Znalazła się wreszcie zguba.
Orientując się już w sytuacji złamałem wszelakie konwenanse eleganckie i wcisnąłem najzwyczajniej w świecie ręce do kieszeni spodni, jakbym był na własnym podwórku przez nikogo nie oglądany. Gest ten mógł pewnie mógł wywołać nagły wylew krwi do mózgu pewnych ortodoksów etykiety, ale ja wobec utylitarności tego gestu miałem sobie go za nic. Otóż wywoływał on wrażenie, że człowiek jest rozluźniony i nie szuka kłopotów. Co więcej przecież osoba będąca gotowa do walki wyciąga je raczej przed siebie formując gardę. Takie myślenie właściwie umysłom miałkim wpędziło do grobu niejednego nieszczęśnika, ponieważ nie zorientował się w porę, że nie jest to oznaka pokojowych zamiarów, ale zwyczajnie próba ukrycia tego, co się właśnie robi z rękami, aby zaskoczyć przeciwnika w odpowiednim momencie.
Czy Sedi rozumowała w ten sam sposób nie wiedziałem, ale pozwalałem sobie żywić nadzieję, że nie weźmie mnie przez, to za skończonego troglodytę. A może już zdążyłem się takim wymorofwać w jej oczach i zaprawdę żadna istotna zmiana nie była potrzebna.
— Zachowuj się proszę, jak najswobodniej.
Offline
Strażnicy
Misja prosta drużynowa - Seda & Cromwell - #11
Dryblas mierzył właśnie zabójczym wzrokiem naszego kochasia, gdy trochę odpłynął wsłuchując się w głosy zza jego pleców. Serce napełniła odrobina niepewności, on sam natomiast odwrócił do boku twarz. Z cierpliwością zaczął słuchać historii, szukając w niej jakiegoś ukrytego przekazu. Można powiedzieć, że wciągnął się w nią, bo nie zauważył momentu, w którym garbusek, lekko przy tym się kołysząc, ruszył wprost na niego.
Bracie! Bracie! — zdołali jedynie wykrzyczeć stojący obok chłopcy, gdy głowa niczym taran uderzyła ich lidera w brzuch. Rozległ się dźwięk wypluwanej śliny i coś co przypominało niedoszły śmiech.
Trzeci z nich, ten milczek, chwycił w ostatniej chwili uciekiniera za jaskółczy ogon fraku. Coś jakby się wydarło, ale wizualnie ciuch pozostał nienaruszony. Być może zaskoczyło to tego trzeciego, dlatego spuścił chwyt. Jednak bardziej prawdopodobnym, że to podparcie się za aktualnie zwiniętego w pół dryblasa, dało dzieciakowi na tyle mocy, że wyswobodziwszy się z pułapki pognał przed siebie, prawie wręcz ryjąc z początku nosem o posadzkę z drugiej strony ludzkiej barykady.
Co teraz? — Jeden z opryszków spojrzał pytająco na dochodzącego do siebie ich lidera.
Idziemy — odrzekł zdenerwowany dryblas.
Chwilę później spotkali się nieopodal Pana Ravakevila i Pani Herigal. Młody zawahał się widząc ludzi tak daleko od zgiełku. Wychowany zgodnie z etykietą dworu, poczuł się trochę głupio uciekając jak tchórz przed nieznajomymi twarzami. Uśmiechnął się delikatnie, zaczynając mimowolnie kłaniać się parze — nie miał innego wyboru, gdyż nawiązywał już zbyt długi czas kontakt wzrokowy z panienką. Zanim z jego ust wydobył się dźwięk, na jego ramieniu spoczęła znajoma mu dłoń.
— Miło mi poznać, jestem Vergel van Dijik…
— A ja Joel Vetman, Państwo są z? — dryblas z dziecięcą twarzą spojrzał ukradkiem na dłoń w kieszeni Cromwella i traktując to jako przyzwolenie, zbliżył się jeszcze bardziej do swojego „kolegi”, opierając się całym ramieniem o jego bark. Zaraz za nim w tym kierunku szło już kolejnych czterech typków. Vetman natomiast pluł sobie w brodę, że doszło do tej sytuacji. Niestety nie mógł nawet niezauważenie się ulotnić, gdyż jedyna dostępna mu droga nie pozostawiała innego wyboru.
Garbusek, choć trochę spięty, pozostał uśmiechnięty, czekając na reakcję dwójki magów.
Offline
Działo się wiele, a przynajmniej więcej niż umysł Sedy był w stanie przetworzyć. Cromwell dał się ponieść swojej twórczości, a ona dała się ponieść fali i popłynęła razem z nim. Wcale nie musiała siębardzo wysilać żeby śmiać sięz tego co mówił. Jego historyjka była na tyle zabawna, że zaszczyciła go uśmiechem, a nawet zaśmiała się. Kątem oka obserwowała co dzieje się nieco dalej. Obserwowanie nie było dla niej trudne dzięki okularom. W końcu nikt nie był pewny gdzie w tej chwili patrzy.
Słuchała uważnie do samego końca. Nastała dziwna cisza, więc nie tylko ją przez chwilę porwała na szybko wymyślona historyjka. Była jednak na tyle wciągająca by odwrócić uwagę.
- To chyba pierwszy raz, gdy cieszy mnie czyjeś nieszczęście, bo dzięki temu możemy spędzić ze sobą trochę czasu. - odparła swobodnie z uśmiechem na twarzy. Wypowiedzenie kilku słodkich słów przyszło jej z łatwością. Mówiła prawdę, czy tylko odgrywała swoją rolę?
- Tak. Dużo lepiej. Dziękuję. Naprawdę nie lubię tłumów. - kontynuowała rozmowę z ciepłym łagodnym tonem i delikatnych uśmiechem. Była to u niej nowość, ale raczej była to miła odmiana w porównaniu do wcześniejszego chłodnego i zdystansowanego zachowania.
Nie dane im jednak było dłużej nacieszyć się sobą. W ich stronę zaczął ktoś pędzić. W tym momencie uśmiech zszedł jej z twarzy i momentalnie cała się spięła. Jej towarzysz z pewnością mógł zauważyć zmianę w jej mowie ciała, która oznaczała kłopoty. Na razie jednak nie reagowała w żaden inny sposób, bo w ich stronę nie leciał topór, lecz człowiek. Czyli nic groźnego.
Gdy dwa samce zbliżyły się do dwójki magów, Seda zasłoniła usta dłonią.
- Oh... - odparła zaskoczona i cofnęła się o krok, chowając za swoim towarzyszem, zupełnie jakby została onieśmielona nowym towarzystwem. Bardziej chodziło o to, że nie miała ochoty na jakikolwiek kontakt z człowiekiem, a tym bardziej takim co szuka prymitywnych form kontaktu. Dlatego tym razem schowała się za Cromwellem i pozwoliła mu na użycie swojej atutowej karty - cywilizowana rozmowa z drugim człowiekiem. Członkini Lamia Scale się do tego nie nadawała, bo najchętniej wzięłaby jakiś ostry przedmiot i pozbawiła pewnych osobników możliwości mówienia. Pokładała swoje nadzieje w blondwłosym towarzyszu. Będzie się musiała za to później w jakiś sposób odwdzięczyć, gdyż sama nie chciałaby zostać postawiona w takiej sytuacji.
Offline
Gildia Raven Tail
Milusio było sobie, tak porozmawiać, jakby faktycznie było się tutaj wiedzionym przez uwzniośloną potrzebę sprawienia tej jednej konkretnej osobie radości, jakby się naprawdę ten efekt pożądany osiągnąć. Jakby nie chodziło tutaj o brudne sprawy przyziemnego błota, którym człowiek się musi nurzać do tego stopnia, że zmycie go nawet żrącym kwasem, stężonym niebotycznie nie było możliwe.
— Cieszę się…
Ostatnio edytowany przez Cromwell (2021-05-20 22:22:44)
Offline
Strażnicy
Misja prosta drużynowa - Seda & Cromwell - #12
Oj, ta dwójka, nie spodziewała się kompletnie z kim miała do czynienia. Spodziewali się szablonowej pary, która przypadkiem tylko w tym momencie odeszła od tłumów i być może usłyszała trochę zbyt dużo.
Szczególnie młody Vetman przyszedł z nastawieniem dziarskim, wypiętą piersią i niczego sobie uśmieszkiem. Właśnie przylizywał sobie dodatkowo włosy, by poprzez wygląd schludniejszy uspokoić trochę przestraszoną Panią, wymyślając naprędce temat rozmowy, którym wytłumaczyłby ich obecne zachowanie. Zamarł nagle na wydźwięk słowa określającego „akt mordu”. Ten jego uśmieszek jeszcze powrócił niepewnie na chwileczkę, by ostatecznie zniknąć zupełnie.
— A…— „Zabić” powiedzieć łatwo, ale czy aby na pewno człowiek kultury, na jakiego niewątpliwie wyglądał jego rozmówca, do tego u boku tak pięknej panienki, mógł mówić w tych kwestiach poważnie, i to w jakim celu… W każdym razie zaniemówił.
Ziomki gdzieś tam, jeszcze kawałek za jego plecami, zaryły jak nauczeni w tym samym momencie stopami o ziemie, by jednocześnie zatrzymać się, przemyśleć przez krótki moment nad tym co z dalszym krokiem chcą zrobić.
Zarówno dryblasowi oraz celowi, którego mieli chronić, miny zrzedły w tempie eksponencjalnym słysząc wiązankę wylatującą z ust eleganta. Z jednej chwili z „uraziliście moją panią” przeszli na „gnębicie dzieciaka”, ale bynajmniej żadnemu z nich nie było w humorze wnikliwie analizować tego, co mówił Cromwell.
Zamiast tego, dręczyciel przełknął ślinę i zaczął strzelać w mężczyznę spojrzeniami zarówno przestraszonymi co groźnymi. Jednak zanim zdążył ścisnąć obie pięści, rzucona mu była jedna jeszcze propozycja. Wszystko stało się jasne, uległ zastraszaniu. Choć zdał sobie sprawę, to zastraszony już pozostał. Z pod jego barku wysunął się van Dijik, co jeszcze bardziej sprawiło, że poczuł się jakby tracił swoje „podparcie” w postaci pewności siebie. Zrobił krok w tył.
Sytuacja wyglądała następująco, o ile Cromwell mógł być zajęty patrzeniem w oczy Vetmana, co by swą dominację uwypuklić, dla Sedy wszystko wyłożone było jak na tacy. Dwójka magów, van Dijik i Vetman staliście wówczas oddaleni od siebie każdy o nieco ponad 2 metry. Wy staliście najbliżej kolumny, za którą była już tylko ściana. W kierunku ujścia, jedną nogą w drodze, stał van Dijik. Na wprost był ten dryblas, a jakieś 6-7 metrów dalej krzątała się reszta paczki, która niezbyt skora wydawała się, by podchodzić bliżej.
— Ale to zaszło… — zaciął się wysoki chłopak, spojrzał następnie w bok w kierunku syna van Dijika — To co, chciałbyś zamienić się na bilety za cztery tysiące klejnotów?
Nastała pauza, w której oczy wszystkich prócz magów skierowane były w usta młodzika.
— Nie. Jeśli Państwo pozwolą to ja się już żegnam, gdyż sprawę jeszcze mam do załatwienia. — Ukłonił się lekko, kiwnął głową w kierunku panienki, po czym odwróciwszy się na pięcie począł miarowo przyśpieszać swój krok.
— A więc, ja też będę się żegnał. Przepraszam z całego serca za to, czym uraziłem tak wielce piękną Panienkę. Musi Panienka wiedzieć, że nigdy nie podjąłbym się niczego, gdybym wiedział, że ona tu będzie. Cokolwiek ją zniesmaczyło — odezwał się w tym samym momencie dryblas we fraku. Na koniec wyciągnął drżącą rękę, lecz zaraz ją schował. Zamiast tego cofnął się kilka kroków do swoich ziomków. Nagadał coś niemowie, a sam oparł się o ścianę po przeciwnej stronie korytarza. Spode łba patrzył, jak milczek podchodzi do Cromwella i wyciąga do niego rękę, unikając przy tym kontaktu wzrokowego.
Offline
Kto by przypuszczał, że blondyn potrafi powiedzieć takie rzeczy i każdy zdawał się łykać jego słowa. Talent aktorski Cronwella to było istne cudo, na tyle przekonywujące, że każdy coś poczuł. O ile van Dijik się zmył, a dryblas wycofał, to Seda nie wiedziała co ma o tym myśleć. Zrobiło jej się jakoś tak ciepło i poczuła się poddenerwowana sytuacją. Musieliby ją jednak zacząć torturować by przyznała, że to wydało jej się atrakcyjne i to na tyle, że przez kilka sekund stała jak posąg, wgapiając się w sylwetkę przed nią. Nie wiadomo ile prawdy było w słowach drugiego maga, ale musiała dalej udawać, że to tylko gra i same kłamstwa. A skoro już grają to i ona powinna się opanować i zacząć swoją grę.
Otrząsnęła się w momencie gdy Joel Vetman zaczął szeptać do jednego ze swoich kolegów. Mogło to być cokolwiek, ale dla podejrzliwej Sedzi było to "idź podać im truciznę". Dlatego właśnie wyłoniła się zza pleców Cromwella, a jej dłoń powędrowała pospiesznie na krawędź sukienki, unosząc do góry i pokazując udo, które dawno słońca nie widziało, jeżeli kiedykolwiek. Zanim milczek się do nich zbliżył ta już wykonywała swój striptiz, modląc się by się blondyn nie odwrócił. Nie było to jednak bezcelowe, ponieważ gdy wcześniej przebierała się w sukienkę to wzięła ze sobą pokrowiec na broń, wsunęła dwa palce i pewnym ruchem wyciągnęła nóż. Milczek które szedł w ich stronę mógł z łatwością zobaczyć co też kobieta wyprawia.
- A może to jednak zły pomysł... nie chcę pobrudzić sukienki... - mruknęła, wpatrując się smutno w ostrze. Westchnęła. Postanowiła przejść w tryb agresji, jako że czwórka "łobuzów" ani nie wzięła pieniędzy, ani jakoś specjalnie nie wykazywała chęci do opuszczenia tego przybytku.
- Panowie... nie lubię się powtarzać, więc słuchajcie uważnie. Nie wiem czy słyszeliście plotkę o magu, który potrafi zabić samym spojrzeniem. Może i nie, gdyż zawsze starałam się by nie było świadków. Ale dzisiaj mam dobry dzień i ostrzegę Was, że taki mag istnieje... - powiedziała poważnie i ściągnęła okulary, zahaczając je sobie o dekolt, tak że teraz zwisały one swobodnie pomiędzy jej piersiami. Wpatrzyła się swoimi nietypowymi oczami w niemagicznych. Mogła ich zdziwić ta nagła zmiana w zachowaniu "delikatnej i niewinnej panienki". - ...jednak z takimi magami trzeba ostrożnie. Te okulary nie są noszone dla zabawy, a gdy już zostaną ściągnięte, lepiej żeby nie denerwować owego maga, bo jeżeli straci kontrolę nad swoją magią... cóż... może chociaż Wy zdołacie mi powiedzieć, co czują ofiary z których wysysam duszę. Będę to robić powoli i dokładnie, by nie zostało nic co da się odratować. Ale jak chcecie wiedzieć, co się potem dzieje z takowymi wyssanymi duszami to mogę zademonstrować. Bądźcie jednak pewni, że nie trafiają do nieba ani w żadne inne przyjemne miejsce. - odparła, trzymając przy boku nóż i wpatrując się w zebranych intensywnie.
Energia magiczna powoli zaczęła z niej wyciekać [1.000 EM], chociaż w niewielkich ilościach, ale mag specjalizujący się w wykrywaniu energii z pewnością wyczuje, że Członkini Lamia Scale jest na skraju erupcji. Zaczęło jej coraz mniej zależeć na tym żeby pozostać niewykrytą przez Grimoire Heart. Istniała taka możliwość, że wiedzieli coś na temat jej brata i może było warto zwrócić na siebie ich uwagę. A może po prostu chciała wywrzeć na kimś równie intensywne wrażenie, co ten ktoś wywarł na niej.
Blondyn, który wcześniej rzucał obietnicami śmierci lub niewielkiego wzbogacenia się, nie był teraz sam w tym starciu. Jeżeli dryblas lub którykolwiek z jego koleżków poczyni agresywny ruch w stronę dwójki magów, to Seda użyje swojego spojrzenia by pozbawić jednego z nich przytomności [potencjał magiczny 60], z nadzieją, że inni się przestraszą. Nie chciała ich pozabijać, więc zamierzała przerwać wysysanie, zanim całkowicie ich pozbawi duszy i miała nadzieję, że to wystarczy by pozbawić ich na dłużej przytomności, albo chociaż ich zdezorientuje na tyle, by byli łatwym celem dla jej towarzysza.
Ostatnio edytowany przez Seda (2021-05-22 21:37:03)
Offline
Gildia Raven Tail
Trzeba było wziąć kilka oddechów głębokich, żeby faktycznie nie zacząć tutaj, jakiejś metodycznej rzezi. Miało się ochotę wyładować frustrację swoją na tych pachołach. Niemniej w chwili ostatniej zmilczałem widząc, że zrujnuje, to mój cały dotychczasowy wysiłek włożony, aby przemówić do instynktu samozachowawczego tych osobników.
Generalnie wskazywało wszystko na to, że dostosują się do przedstawionych warunków i odejdą sobie w spokoju, zaoszczędzając nam tym samym problemu babrania się w ich posoce. Przyjąłem to z niejaką ulgą, ponieważ nie wiadomo, co mogłoby się stać, gdyby sprawy pogalopowały dalej z iście ułańską fantazją. Ponieważ jednak nic na to nie wskazywało umieściłem rękę na powrót rękę wolną do kieszeni i oddałem się obserwacji.
Jednak nie bardzo wszystko szło, jak sobie wymarzyłem. O okrutnie życie, czy choć raz nie mogłoby wszystko pójść prosto zgodnie z planem? Czemu nie brali pieniędzy i zabierali się stąd w podskokach ciesząc się właśnie z darowanego życia, zamiast tego szeptali po kątach w podejrzliwej konspiracji. Wróciła też nerwówka, bo dłoń mi zadrżała brzydko, zdradzając nawrót nagły dopiero co stłumionej irytacji. Nie mniej łudziłem się czas cały, że wszystko jeszcze przebiegnie bez większych utrudnień.
Złudzenia te prysły w przeciągu mniej więcej sekundy. Porównać mogłem to tylko, do uczucia, kiedy, to idziesz sobie właśnie odebrać zarobek poczyniony kosztem niezwykle łatwym, już wyobrażając sobie, jakich się za niego dokona zakupów, gdy nagle centymetr przed Tobą fortepian wypada na chodnik z okna kamienicy roztrzaskując się we wrzasku kakofonicznym, rwąc i szatkując łańcuch myśli i zdarzeń tak, że człowiek stoi przez sekundę ogłupiały i ogłuszony. Mniej więcej coś takiego czułem, gdy usłyszawszy, co Sedi mówi odwróciłem się w jej stronę w niemym pytaniu unosząc brwi w niemym zdziwieniu.
Widziała coś czego ja nie dostrzegłem? Wyczuła zagrożenie? Ocaliła mnie od śmierci niechybnej? Skąd ta erupcja nagła? Skąd ta postawa wojownicza? Przewijające się pytania i podziw chwilowy dla tak wojowniczej postawy, przemienił się w reakcje instynktowną, gdyż wypuściwszy z ręki klejnoty, który deszczem umiarkowanego bogactwa osypały się na podłogę, gdy już formowałem palce w gest kabalistyczny służący rzuceniu morderczego zaklęcia.
Odsunąłem się kilka korków, stając w ramię, ramię z walkirią, którą właśnie wyszła ze skóry tej niepozornej dziewczyny i otoczyłem wzrokiem resztę publiczności tego morderczego spektaklu. Nie było na razie sensu zastanawiać się, jakie wydarzania będą tego konsekwencją. Jedynie ważne było teraz, że stoimy tutaj ramię w ramię, naprzeciwko przeciwnika. Obojętnie, jaki byłby nie był. Myśl ta dodała mi, jakiejś otuchy swoistej w stopniu takim, że na mą twarz mimo wszystkich tych okoliczności wypełzł uśmiech.
— Słyszeliście co powiedziała…
Offline