Ninja Clan Wars - Naruto PBF
W czasach na długo przed wydarzeniami z M&A kontrolę nad światem sprawują klany ninja, wojowników o nadprzyrodzonych, unikalnych zdolnościach, które swoje siedziby mają rozsiane po wielu krajach, rządzonych przez swoich Daimyō.
Najstarsi pamiętają olbrzymie wojny, w których połączone siły rodzin siały spustoszenie, zabijając się nawzajem. Od tych wydarzeń minęło wiele lat, dziś liczba klanów drastycznie zmalała, niektóre są o krok od wyginięcia. W związku z tym panuję oficjalny, często nieprzestrzegany, rozejm, dzięki któremu świat ma odzyskać dawno utracony spokój. Wspólnymi siłami udało się odbudować prastarą Szkołę Ninja, w której każdy młody wojownik szkoli się, żeby móc w przyszłości godnie reprezentować klan.
Dzisiaj forum odwiedzili:
Strażnicy
Misja prosta drużynowa - Seda & Cromwell - #13
Dryblas, Joel Vetman, najdłużej z całej, na dżentelmenów wyglądających, gromadki oglądał to przedstawienie; oparty, podobnie niczym Cromwell niedawno o filar, o ścianę. Na ścianie, ponad nim, zawieszony był portret szlachcianki o bladej niezwykle urodzie, z gustownym jak na standardy kapeluszem i narzuconą na twarz ciemną woalką. Przed nim, chłopcy zalewali właśnie moczem z najwspanialszego aksamitu wykonane gacie. W oddali, niemowa, zaoferowany historią i wspaniale święcącymi się oczełkami, który rękę wyciągał, potem jak piorun, przestraszony chcąc zerwać się w panicznej ucieczce, zamachnął się tą ręką [S: 10] tak, że striggerowany już na punkcie ataku impuls maga z Lamia Scale nie mógł zadziałać inaczej, jak pozbawiając gościa przytomności. Masywne, posiadające lekką nadwagę, ciało opadło bezwładnie na na kafelki. Nadwagę dało się usłyszeć z tego dźwięku, co roztaczał się po upadku. W tym czasie rozległ się też wrzask. Kolejna dwójka, z ciemnymi plamami wokół kroczy, biegła na zbity pisk wzdłuż korytarza. Wtenczas dryblas się ocknął. Zrobił wielkie oczy. Nawet nie miał czasu, by przełknąć ślinę. Wykorzystał wszelkie zasoby swojego mózgu, by wymyślić plan przeciwstawienia się tej dwójce. W końcu ruszył w kierunku zakneblowanych drzwi dla personalu w stronę przeciwną od miejsca postoju magów. Zaczął walić obiema rękoma.
— RATUNKU, RATUNKU — wył w akompaniamencie, oddalających się wrzasków pozostałej dwójki.
Równocześnie dołożył swoich gróźb Cromwell, co tylko dodatkowo zmotywowało ekipę dryblasa do szybszego uciekania, a jego samego do mocniejszego walenia w drzwi.
Zaczyna grać muzyka grozy.
Wreszcie rozległ się gong, zapraszający szlachtę na przedstawienie o wielkim Kazunarim.
Offline
Po korytarzu przemknął grom upadającego ciała. Nie potrafiła zareagować inaczej, jak obronić swojego nowego partnera. Nie zamierzała zostawiać go samego z tym burdelem i to był dobry pomysł. Pozostali zaczęli uciekać, zanim doszło do rozlewu krwi.
Seda nie wyglądała na zdziwioną reakcjami trójki agresorów, który teraz uciekali w przerażeniu. Gdy już upewniła się, że nie stanowią zagrożenia, podeszła do nieprzytomnego i zaczęła go z góry oglądać. Dla niektórych mogło to wyglądać jakby podziwiała swoje dzieło, innym mogło to ptzypominsc sprawdzanie czy trzeba dobić ofiarę. Natomiast magiczka z Lamia Scale sprawdzała czy chłopak jeszcze dycha i czy nie rozwalił sobie głowy przy upadku.
Po stwierdzeniu, że wszystko jest w porządku założyła okulary na nos i odwróciła się bokiem do Cromwella tak, by nie widział gołego uda gdy chowała nóż do pokrowca na broń. Usłyszała gong zapraszający na przedstawienie.
- Zdążymy jeszcze na przedstawienie. Zbieramy się? - zapytała swojego towarzysza w lekkiej niepewności. Co prawda okulary miała już z powrotem na nosie, ale nie mogła być pewna jak zareaguje blondyn na to co się właśnie stało. Miała nadzieję, że nie zacznie jej traktować jak jakiegoś potwora i w spokoju po prostu pójdą cieszyć się tym co oferuje opera. Udawała, że nie słyszy panicznych krzyków dryblasa.
Zużyta EM: 11.000
Ostatnio edytowany przez Seda (2021-05-26 23:30:50)
Offline
Gildia Raven Tail
Dopiero po chwili przyszła możliwość, aby poskładać myśli w sposób racjonalny. Wrócić na właściwe tory myślowe, z których ta cała sytuacja się wykoleiła. Być może to dźwięk ciała walącego się na podłogę albo krzyk przerażenia wyrwał mnie z bojowego zapału i pozwolił po raz kolejny na chłodno ocenić sytuację.
Nerwówka jednak do końca nie minęła i teraz jeszcze z napięciem wewnętrznym rozejrzało się po całej sytuacji. Nie wyglądało, to źle w końcu chyba nikt nie umarł i nikt jeszcze nie zleciał się, aby lustrować przenikliwie całą sytuację. Dobrze to było dla nas, gdyż jak na moje nie ukrywam, całkiem fachowe oko dało się z tego wszystkiego wyłgać bez problemu najmniejszego.
Śmieszne, to jednak wszystko było, jak to życie zmienia nasze małe ambitne plany na swój sposób, jak obserwacja zmienia się w prawie rzeź, jak to nie można wierzyć wszelkim znakom na niebie i ziemi. Przede wszystkim, jakże było śmiesznym, że jednak udało nam się z tego wszystkiego wyjść.
—Hympf… Haha haha haha haha…
Offline
Strażnicy
Misja prosta drużynowa - Seda & Cromwell - #14
Po całym tym zamieszaniu, Seda z Cromwellem po prostu znów zbliżyli się do siebie i niczym prawdziwa parą zrobili to, co nakazywała im przykrywka. Z oddali, dalej słychać było bicie w drzwi i wołanie ratunek, ale nie mogło im to przecież zepsuć humoru, gdyż szli przez to razem. On z nią. Ona z nim. Uderzenia o posadzkę, uciekających w popłochu chłopców w lakierkach, dawno już ucichły. Nie pozostało im nic innego, jak wejść na salę operową i cieszyć się seansem.
U progu drugiego z wejść powitał ich uśmiechnięty dżentelmen, otwierając im drzwi i zapraszającym gestem kierując do środka. Kątem oka można było dostrzec kilka par na końcu przeciwległego korytarza, które również chciały skorzystać z tego, zdecydowanie mniej obleganego, wejścia. Poza nimi nikogo więcej nie było. Zapewne większość, o ile nie znajdowała się już w środku, wolała nie kombinować i wybrać najbliższą sobie drogę do wykupionych miejsc.
W środku zastaliście olbrzymią salę. Kilkanaście pięter puchowych, mieniących się aksamitem, oprawionych drewnem najwyższej jakości siedzisk. Na wprost szeroka na kilka stóp ścieżka, która odgradzała dolną część widowni od górnej. Po prawej, poniżej waszego poziomu (gdyż sala zaprojektowana była tak, by widzowie siedzący dalej, znajdowali się również wyżej), znajdowała się scena — na razie wciąż przysłonięta kotarami. Spod sceny dobiegała już melodia — spokojna, przywodząca na myśl niezwykłe dzieje, opatrzone męstwem i odwagą.
Wśród tych, którzy zdążyli już usiąść, dostrzegliście młodego van Dijika. Z miną godną triumfatora, podwijał właśnie ogon należący do górnej części swojej garderoby, siadając tym samym obok ponętnej panienki. Z tego samego rzędu siedzeń, w tym samym momencie, schodził wiadomy chłopak o kwadratowej gębie — Matthijas de Liegt. Ten z kolei był wyraźniej niezadowolony, lecz grzecznie, jak na dżentelmena przystało, usiadł dwa rzędy wyżej. Miejsca, jakie załatwił van Dijik, też tam były. Zaraz obok de Liegta. Z kolei kolejne trzy na lewo od młodzieńca pozostały puste aż do końca przedstawienia.
…
Wreszcie się zaczęło. Kotary odkryły przed widownią aktorów. Grajkowie zaczęli grać bardziej budującą pieśń. Młodzieniec o strasznie kanciastej twarzy i z bujnym blond wąsem zaczął sam jeden wymachiwać mieczem. Zaraz potem na scenę weszła grupa aktorów, przykryta suknem przypominającym z daleka smoka. Rozpoczęła się piosenka, w której dzielny Kazunari rozwodził się nad swoim męstwem, młodym wiekiem i niezwykłym talentem magicznym. Smok natomiast, chórkiem, odpowiadał mu, jaki to był zły oraz również zachwycał się blond-wąsatym młodzieńcem…
Po kilku epizodach, w których Kazu ratował wioski, uwodził niewiasty, zbierał kompanów, w końcu pojawił się główny nemezis młodego maga — gigantycznych rozmiarów smok. Jednym zionięciem spowodował półmrok na całej sali, muzyka ustała, a kotary na powrót zasłoniły scenę. Ludzie zaczęli się rozchodzić. Już podczas opuszczania siedzeń, gawędzili podekscytowani na temat tego, co właśnie zobaczyli. Niektórzy snuli teorię o tym, co stanie się później, zaraz po trzydziestominutowej przerwie…
Niebawem cała sala miała opustoszeć, a ostatnią osobę, miał pożegnać ten sam serdeczny głos dżentelmena, który uprzednio jako pierwszy witał każdego w środku.
— Dziękujemy za przybycie i zapraszamy za trzydzieści minut.
Offline
Nie wiedziała jak powinna zareagować na śmiech blondyna, więc go po prostu zignorowała. W duchu miała nadzieję, że nie zostanie ofiarą jakiegoś szaleńca. Nie zbliżała się do niego, dopóki nie znormalniał.
Przechyliła lekko głowę na bok, zastanawiając się nad jego słowami. Podziękował jej, na co skinęła głową z niepewnym uśmiechem.
- Aż się boję zapytać co Pan o mnie myśli. Może i wyglądam... niepozornie, ale nie zostawiłabym swojego partnera samego z całym tym bałaganem. - odparła łagodnie i szczerze. Może popełniała błąd ufając choć trochę Cromwellowi, ale nie licząc maniakalnego śmiechu, nie miała mu nic do zarzucenia. Potrzebowała sojuszników na tym nieprzyjaznym terenie, nawet jeżeli jeszcze nie do końca im ufała.
Uznała temat za zamknięty. W końcu ruszyli na salę, usiedli i przedstawienie się zaczęło. Nie zwracała zbytniej uwagi na de Liegta, za co co jakiś czas zerkała na van Dijika, nawet podczas przedstawienia.
Aż do przerwy wszystko wydawało się w porządku. Postanowiła rozprostować nogi i przy okazji rozejrzeć się po sali. Nie chciała by dziedzic van Dijik przypadkowo dostał nożem pod żebra, gdy tylko spuści z niego spojrzenie. Dlatego postanowiła za nim podążyć, przez chwilę zapominając o sowim partnerze. A może czuła się chwilowo zbyt niepewnie i niezręcznie w jego towarzystwie. Pewnie ona sama nie była pewna co myśleć o mrocznym magu.
Zużyta EM: 11.000
Offline
Gildia Raven Tail
— Nic nieprzychylnego
— odpowiedziałem po prostu nim ruszyłem, jakby chcąc wyjaśnić, co właściwie myślę. Po tym powlokłem się na salę, gdzie miała to już czekać historia wspaniała. Niestety nie byłem tak bardzo optymistycznie nastawiany, ale cóż, jeśli się powiedziało a, to należy powiedzieć b.Ostatnio edytowany przez Cromwell (2021-06-01 19:20:47)
Offline
Strażnicy
Misja prosta drużynowa - Seda & Cromwell - #15
Młody van Dijik, jak na dżentelmena przystało, wpierw utorował przejście swojej damie, rozpychając się kolanami w drodze przez korytarz siedzeń. Następnie ukłonił się nisko i przepuścił ją pierwszą na przerwę. Przez pierwsze minut kilka pałętali się razem bez żadnego konkretnego kursu czy przyczyny innej niż chęć bycia razem. Dyskutowali na tematy im jedyne znane, śmiali się przy tym i rumienili nawzajem. Przez cały ten czas nie zdawali sobie sprawę, że są śledzeni.
W końcu nadeszła i pora rozstania. Złotoloka puściła garbuskowi zalotnego buziaka, oddalając się gdzieś pośpiesznie. Gdzie… tego nie wiadomo, gdyż dwójka magów pozostała — Seda z chłopakiem, a Neil za Sedą. Tak dąsając się po utracie z oczu panienki, od schodów do schodów, od kolumny do kolumny, nie było innej rady aż złożyć w jedność ich spojrzenia, śledzonego i śledzącej. Na nic zdała się cała dyskrecja, gdyż czarne okulary wyróżniały się z tłumu, a i wydarzeń minionych łatwo nie było wyrzucić młodzieńcu z pamięci. Chociaż został wtenczas uratowany — zdawał się nie przykładać należytej temu uwagi. Raczej oddalić się od osób z imienia mu nieznanych czym prędzej pożądał, nie dociekając nawet, co się podziało z towarzyszem okularnicy.
Jak mag z Lamia Scale mogła się przekonać na własne oczy, skrył się w jedynym miejscu, gdzie mężczyzna mógł uciec od wzroku kobiety — w męskiej toalecie. Wszedł do niej wartko i pewnie, jakby szturmem podbijał jakąś fortecę.
Ponieważ Cromwell śledził jedynie swoją koleżankę po fachu, a nie chłopaka, jego oczom ukazał się jeno obraz dziwny, w którym mag, z bliżej nieznanych mu przyczyn, przyśpieszyła nagle kroku, przeciskając się przez szlachciców, by zatrzymać się… na siku… ale chwila, to nie ten pokój! To była męska ubikacja!
Offline
Przeciskanie się przez tłum nie był jedną z tych rzeczy, na które miała obecnie ochotę. To jednak robiła by nie stracić swojego celu z oczu. Dopóki oczy van Dijika były zawieszona na innej kobiecie - jego partnerce - Seda nie miała problemu by niezauważenie śledzić parę. Problem pojawił się w momencie, gdy kobieta znikła. Łowca został wypatrzony a ofiara postanowiła schronić się w sanktuarium, do którego mag z Lamia Scale potencjalnie nie miał wstępu. Dlatego potencjalnie? Ponieważ gdyby trzeba było to bez wstydu wparowałaby do męskiej ubikacji. Teraz jednak nie czuła takiej potrzeby, dlatego zaczęła czaić się w pobliżu przybytku zarezerwowanego tylko dla mężczyzn.
Gdy tak sobie niewinnie kroczyła w pobliżu wejścia do łazienki, to zauważyła znajomą sylwetkę. Spodziewała się, że Cromwell również rozprostuje nogi podczas przerwy, ale nie była pewna czy będzie kroczył za nią. Zrobiło się trochę niezręcznie, gdyż opuściła wcześniej salę bez żadnego słowa, a teraz została postawiona w sytuacji gdzie przydałby się jej partner.
Oparła się o ścianę, mając na widoku znanego jej blondyna. Jednym uchem słuchała czy z pobliskiej łazienki nie dochodzą jakieś niepokojące odgłosy. Czekała czy jej partner się zbliży. Jeżeli to zrobił to zaczęła rozmowę.
- Jak się podoba przedstawienie? Co by Pan w nim zmienił? - zapytała z lekkim zaciekawieniem. Sama miała mieszane uczucia co do przedstawionej historii.
Mieli chwilę czasu, a kompletna cisza byłaby niezręczna. Zacznie się martwić jak zabrzmi gong ogłaszający koniec przerwy, a ich cel nadal nie wyjdzie w toalety. Wtedy będzie trzeba sprawdzić czy stało się coś poważnego. O ile wcześniej ktoś nie będzie próbował kogoś zamordować.
Zużyta EM: 11.000
Ostatnio edytowany przez Seda (2021-06-03 13:11:59)
Offline
Gildia Raven Tail
Przez chwilę podążałem pośród tłumu za Sedi zachodząc w głowę, gdzie może się też kierować. Najbardziej nasuwającym się wytłumaczeniem zdawała się łazienka. Może zrobiło jej się z jakiegoś powodu niedobrze? Wątpliwości te rozjaśniły się, kiedy słodziaszna panienka van Djika mignęła mi gdzieś w tłumie. Ciekawszą od tego całego przedstawienia kwestią zdało mi się, czy może kocha on ją prawdziwie, czy może chodzi tylko o pieniądze. Choć zwarzywszy na to, że stary van Dijk maczał w tym swoje pulchne paluchy bardziej prawdopodobną zdawała mi się opcja numer dwa.
Przystanąłem sobie na chwilę, aby nie burzyć swoją osobą toku wydarzeń, niemniej starając się mieć swą partnerkę na oku. Widząc, że opiera się o ścianę chwilę popatrzyłem na jej okulary zastanawiając się, czy właśnie na mnie kieruje swój wzrok. To całkiem zabawne, jakim istotnym elementem komunikacji są oczy. Gdybym widział je teraz pewnie, nie miałbym wątpliwości, co należy uczynić. Koniec końców jednak ruszyłem z miejsca, aby do niej podejść. Słysząc pytanie uśmiechnąłem się słabo i oparłem się plecami o ścianę koło niej, ale jednocześnie nie tak blisko, aby można było to uznać za inwazję na jej osobistą przestrzeń. Przynajmniej według standardowej konwencji.
— Hmm śpiewacy są w porządku, choć moim zdaniem alt trochę fałszuje. Scenariusz jednak
Offline
Strażnicy
Misja prosta drużynowa - Seda & Cromwell - #16
Wydawało się, że już do końca przedstawienie nie wydarzy się nic niespodziewanego. Dwójka magów miała poczekać jedynie na gong, obejrzeć dalszą część te „lipnego” przedstawienia i rozejść się każde w swoją stroną. Zapomnieli jednak o jednej istotnej rzeczy. Nic w świecie magów nie przechodzi bez echa, tak samo i ich wcześniejsze wybryki zostały w końcu zauważone.
— Cz-czekaj, stój! Nie ruszaj się! — z łazienki dobiegł stłumiony przez kilka ścian po drodze, głos Vergela.
— Hajaa!
Z wyjścia do łazienki w kierunku gości poszybował człowiek, którego mieliście chronić. Na policzku miał czerwony ślad wielkości pięści. Zaraz za nim wyszedł Matthijas. Wokół was zaczął zbierać się tłum, lecz ich oczy, zamiast na dwójkę rozrabiaków, skierowane były gdzieś indziej. Ktoś wyłaniał się z tłumu.
Zanim do tego doszło, blond włosy chłopak zdążył jeszcze podejść do siedzącego na podłodze. Zamierzał chwycić fagasa za szmaty. W tym samym czasie podniósł otwartą dłoń drugiej ręki na wysokości swojej głowy, przygotowując się do zamachu. Powoli zacisnął pięść, palec po palcu, majestatycznie niczym prawdziwy szlachcic.
Jakby znikąd albo po prostu z tłumu po przeciwnej stronie, jak kto woli, wyszedł ubrany na wojskowo mężczyzna. Ten sam który rzucił wam się w oczy gdzieś na początku. On również patrzył się tam gdzie reszta. W stronę przedzierającego się przez tłum samego…możnego Van Dijika!
— Przepuścić mnie! Co tu się dzieje? Gdzie jest mój syn?! — To nie był ten sam głos, który uraczył was wtedy w gildii kupieckiej. Był twardy oraz stanowczy. Na tyle, że ludzie odsuwali się od niego i przepuszczali do przodu.
Ostatnio edytowany przez Straznik 3 (2021-06-05 17:58:37)
Offline
Troszkę się uspokoiła, a raczej poczuła ulgę, gdy jej partner do niej podszedł i kontynuował rozmowę. Wysłuchała tego co ma do powiedzenia i chwilę się zastanowiła. Historia o potworze bagiennym, była dziwnie podobna do jej własnej historii. Potrafiła się z nią nieco utożsamić, ale nie do końca.
- Wolę historie ze szczęśliwym zakończeniem. - odparła krótko i poważnie, marszcząc przy tym lekko brwi w niezadowoleniu. Nie chciała być niemiła ani za szybko kończyć ich rozmowy, ale ta historia wywołała u niej uczucia, których nie chciała. Przede wszystkim zmartwienie, bo po tylu dniach nadal nie znalazła brata. Nie chciała popaść w desperację, ale nie wiedziała co ma zrobić.
Rozmawiali sobie w najlepsze. A tutaj zaczęło się coś dziać. Usłyszała z łazienki jakieś głosy, ale zanim zareagowała to ktoś już zdążył wylecieć przez drzwi. Oczywiście mogła zignorować całe przedstawienie, ale jej pusty portfel jej na to nie pozwalał.
Podbiegła do tego, co jego imię jest trudne do zapamiętania i jeszcze trudniejsze do wymówienia (Matthijas) i złapała go za nadgarstek, zanim sytuacja wymknie się spod kontroli [Szy 110, R 70].
- Myślę, że już wystarczy. - syknęła cicho do agresora, zaciskając dłoń coraz mocniej na nadgarstku, dopóki Matthijas się nie wycofał [Si od 20 do 50].
Oczywiście pojawiła się też gwiazda przedstawienia, na którą wszyscy czekali aż w końcu przebiegnie z końca pomieszczenia i pojawi się przy całym tym widowisku. Seda obserwowała jednak swoją obecną ofiarę, z nadzieją że Cromwell ją uprzedzi o ewentualnym kolejnym niebezpieczeństwie.
Zużyta EM: 11.000
Offline
Gildia Raven Tail
Na jej odpowiedź pokiwałem głową miną równie poważną. Rozumiałem takie podejście w dużym stopniu. Przecież wiele naszych dążeń, jest ruchem ku górze, ku gwiazdą, ku lepszym rezultatom i widok taki, jak najbardziej raduje nasze serce. Jednocześnie spełnienie takie dążenia, leżało z całą pewnością tylko w możności, niekonieczne w akcie.
— Też je lubię
Offline
Strażnicy
Misja prosta drużynowa - Seda & Cromwell - #17
Magowie myśleli, że już nic więcej tego dnia ich nie zaskoczy, gdy nagle z drzwi łazienki wyleciał Vergel van Dijik. Mimo przebłysków tego, co zaraz się wydarzy w postaci jęków zza ścian kibelka, zanim się odwrócili tamten już leciał na korytarz elegancko lądując na cztery litery i ani na chwilę nie przestając się garbić. Tłum zebrał się w miarę szybko, by obserwować dalszy ciąg wydarzeń, jakby stanowiły naturalną kontynuacje podbojów Kazunariego ze sztuki, z której niedawno wyszli na przerwę.
Zaprzysiężony już chyba wróg naszego garbusa nie tracił czasu, chcąc wymierzyć drugi cios sprawiedliwości. Jednak tym razem magowie nie zamierzali sobie pozwolić na takie prowokacyjne działania tuż pod ich czujnym okiem. Seda wyskoczyła czym prędzej, odbijając się od ściany w kierunku młodzieńca. Z drugiej strony zbliżał się też inny mężczyzna. Gdy chwytaliście wspólnie za rękę Mattiego wasze dłonie zetknęły się na ułamek chwili. Był wtedy czas, by przyjrzeć się mu dokładnie. Miał białe, krótkie włosy, poważne rysy twarzy, a w jego oczach panował żar; miał na sobie sobie prostą, ciemną marynarkę wypchaną niezliczoną ilością kieszeni (KLIK).
W tym samym czasie swoją dezaprobatę zachowaniem młodziana zaczął wygłaszać Mr. Cromwell. Na korytarzu rozległ się szmer, a chwilę później, gdy skończył mówić, jego wypowiedź blond włosy chłopak skwitował parsknięciem, wcześniej bardzo dokładnie przyglądając się jego aparycji; chciał następnie użyć swojej drugiej ręki, lecz poczuł jedynie opór na jej drodze. Dijik wyswobodził się z uścisku. W tłumie zaczęły pojawiać się głosy przyznające rację nieznajomemu szlachcicowi.
— Tak, tak. Kiedyś to tak się załatwiało. Teraz młodzież, nie wie czym są poprawne maniery.
— Czy to nie jest syn de Liegta? Aż nie mogę uwierzyć, że czegoś takiego się dopuścił.
— Mosz ci losie. To prawdziwie barbarzyństwo.
Te jak i inne głosy, tworzące razem nic więcej, jak rozlegający się w tle szmer, ucichły na jedne donośne wołanie o ciszę nadchodzącego możnego kupca.
— Ten o to sprowokował mnie. Ale masz rację, zachowałem się niegodnie — blondyn skorzystał z chwili, gdy zapanował spokój. Wolną ręką, którą już nie trzymał pomiotu znanego tu w towarzystwie dość dobrze kupca, zaczął grzebać w kieszeni spodni — Nie ja, a ten człowiek przyszedł do mnie i poważnie mnie obraził. Zatem wyzywam Cię na pojedynek. Załatwmy to po dżentelmeńsku. Jako przegrany odpuścisz sobie raz a dobrze pannę Aarden. — Rzucił pod jego nogi wymiętą białą rękawiczkę.
— Vergel, Matthijas. — Stary van Dijik zdawał się zadowolony, że wreszcie mógł dojść do głosu. Spojrzenia zwróciły się wnet na niego, gdy przytaczał imiona bojowników. Spojrzał też groźnie na syna, który skwitował przestraszoną miną. — Mój syn oczywiście przyjmie to wyzwanie. Ale nie teraz, a w najbliższym czasie, o którym poinformujemy w liście.
Rozległ się gong.
— …Tymczasem chyba pora wracać.
Wasz zleceniodawca uśmiechnął się widząc was obydwóch w pobliżu. Gdy tłum się przerzedził podszedł do was po kryjomu, by niepostrzeżenie szepnąć słówko.
— Przybyłem tak szybko jak mogłem, gdy dowiedziałem się, że dzieci Weghorstów spotkało coś okropnego tu na miejscu. Cieszę się, że was zatrudniłem i czuwacie nad moim synem. Bądźcie ostrożni, gdyż sytuacja uległa zmianie, lecz jak mniemam, nasza umowa dalej pozostaje w sile. Wątpię bowiem, by to było coś, z czym dwójka magów nie potrafiłaby sobie poradzić — to powiedziawszy ulotnił się tak szybko jak się pojawił. Spotkaliście go znowu dopiero na sali operowej. Najwyraźniej postanowił skorzystać z okazji i zaczerpnąć ze studzienki zwanej sztuką również coś dla siebie. Trochę dziwne, że go wpuścili bez wcześniej zabookowanego biletu, ale kto wie jak naprawdę ważną personą był w tym mieście.
Bez względu na to, co magowie postanowili uczynić, w końcu musieli zawitać na przedstawieniu.
Kazunari kontynuował popis swoich umiejętności. Walka z czarnym smokiem była długa i wyboista. Każdą sztuczkę młodego założyciela Grimoire Heart smok przeinaczał na swoją korzyść. Ostatecznie na pomoc przybili założyciele pozostałych wielkich gildii i razem pokonali bestię, przywracając pokój na ziemiach Ca-Elum.
Po opuszczeniu sali już na wyjściu czekał na nich mości szlachcic van Dijik. Uśmiechał się szeroko, pocierając złowieszczo ręce jak przystało na prawdziwego kupca.
— Okazaliście się ludźmi godnymi zaufania. Chcielibyście może jeszcze raz upilnować mojego syna, tym bardziej w nieco bardziej… otwarty sposób? — mówiąc zaprowadził was ku wyjściu, gdzie spotkaliście się z dwójką jego pomagierów, którzy wręczyli wam wasze wynagrodzenie.
____________
OOC:
To już (prawdopodobnie) ostatni post misji. Możecie opisać jak odbieracie nagrodę i rozchodzicie się każdy w swoją stronę lub, jeśli macie ochotę, zostać jeszcze chwilę, a wtedy van Dijik będzie miał dla was jeszcze jedno zlecenie. Wybór zostawiam wam. Nie zmienia to jednak faktu, że wasze zadanie dobiegło końca.
#EDIT jednak nie jest ostatni, będzie jeszcze jeden (kilka) :3
Ostatnio edytowany przez Straznik 3 (2021-06-09 13:58:06)
Offline
Z początku gdy jej ręka zetknęła się z siwkiem o wielu kieszeniach, miała ochotę spojrzeć na niego bojowo i powiedzieć "to moja zdobycz, byłam pierwsza". Jednak to nie były żadne zawody, ani pojedynek, więc gdy tylko się upewniła, że już nikt więcej nie dostanie dzisiaj po twarzy to wycofała pospiesznie swoją dłoń. Nie zamierzała prowokować nieznajomego, przynajmniej nie przy takiej publiczności, bo gdyby byli sami to kto wie - może nawet leciałyby iskry, czy inne kule ognia.
Podeszła do Cromwella, stając do pozostałych tyłem, by nie widzieli co zamierza zrobić. Skoro przybył starszy van Dijik i zaczął swoje przedstawienie to w tym momencie stała się już niepotrzebna.
- Masz może chusteczkę? - zapytała, spodziewając się, że może będzie miał przy sobie ten jakże potrzebny kawałek materiału. Co prawda mężczyźni z nich nie korzystali i w tych czasach rzadko kto je nosił, więc kobiety miały problem z wyczyszczeniem noska gdy miały taką potrzebę. Oczywiście nie zamierzała wytrzeć noska, a dłoń którą niedawno dotknęła pewnego jegomościa. Jeżeli Cromwell zaoferował jakiś czysty skrawek materiału to wytarła o niego dłoń. Pewnie dużo to nie pomogło, ale pierwsze uczucie obrzydzenia przynajmniej minęło. Najchętniej amputowałaby sobie tą rękę, ale jej potrzebowała, więc tego nie zrobi.
- Uh... potrzebna będzie dokładna dezynfekcja. Dobrze, że mam w plecaku alkohol. - mruknęła, patrząc na swoją brudną dłoń, a potem na swojego towarzysza. - Panu też by się teraz przydała dezynfekcja. Przepraszam za kłopot i dziękuję. Jak to dobrze w takich chwilach mieć kogoś, na kogo można liczyć. - odparła z wdzięcznością i nawet pojawił się na jej ustach delikatny, ale szczery uśmiech.
Oczywiście tą chwilę przyjemności musiał przerwać gong.
- Naprawdę musimy tam wracać? - szepnęła, a potem spojrzała w rozchodzący się tłum. Zauważyła, że podchodzi do nich zleceniodawca. Wysłuchała co ma do powiedzenia. Zanim jednak dała odpowiedź to mężczyzna postanowił się ewakuować.
Spojrzała na drzwi od publicznej toalety, a potem na krawat, który posłużył jako chusteczka. Doszła do wniosku, że to drugie było znacznie czystsze od przybytku, do którego pakuje się wiele różnych ludzi, więc mycie rąk zbyt wiele by nie dało. Chodziło tu także bardziej o komfort psychiczny, niż o aktualny strach przed zarazkami. Zarazki nie mają szans w starciu z magiem, no i z alkoholem, który miała w plecaku.
Niechętnie powędrowała z powrotem na salę. Pocieszała ją myśl, że nie cierpi sama. Czas spędzony na sali ciągnął się jednak w nieskończoność, więc co chwila zerkała na mrocznego maga, który siedział tuż obok niej. Przez jej głowę przemykało wiele różnych myśli.
Na szczęście przedstawienie w końcu się skończyło. Tragiczne nie było, ale momentami przynudzało. Ruszyła ku wyjściu z sali, tym razem czekając na Cromwella. Postanowiła z nim porozmawiać, zanim zaczepił ich van Dijik.
- Mam dla Pana propozycję. Jestem przyzwyczajona do pracy w parach, a Pan okazał się dobrym partnerem. Zamierzam jeszcze przez jakiś czas zostać w Hanto, a potem pójdę gdzie mnie nogi podniosą, dlatego jeżeli szuka Pan wspólniczki do misji, to oferuję swoje usługi. Może Pan to przemyśleć, nie muszę mieć od razu odpowiedzi. - powiedziała poważnie.
Ich rozmowa nie trwała długo, gdyż pojawił się ich zleceniodawca.
- Możemy o tym porozmawiać, ale nie tutaj i nie teraz. Mam dzisiaj pewne plany, z których nie chcę rezygnować. Czy dzień jutrzejszy Panu odpowiada? Spotkalibyśmy się tam gdzie ostatnio, w południe. Co Pan na to? - zaproponowała, mając już dosyć kontaktu z ludźmi i ich małych konspiracji, czy innych genialnych pomysłów. Zabrała za to swoje wynagrodzenie.
- Trochę mało. Spodziewałam się czegoś więcej za to, co zrobiliśmy. Mam nadzieję, że chociaż przyszłe zlecenie będzie lepiej płatne, inaczej moja fatyga będzie nieopłacalna. - odparła, komentując otrzymane wynagrodzenie. Z pewnością tak wpływowego i bogatego człowieka było stać na coś więcej. Miała tylko nadzieję, że nie próbuje ich oszukać. Chciała się trochę potargować, żeby nie uważał, że może ją tanio kupić.
Zużyta EM: 11.000
Edit: poprawiłam tylko kolorki, bo się popsuły w jednym akapicie.
Ostatnio edytowany przez Seda (2021-06-10 23:13:37)
Offline
Gildia Raven Tail
W odpowiedzi na parsknięcie młodego pokiwałem tylko głową, bo nie zamierzałem dłużej strzępić języka na tego młokosa. Życie go jeszcze nauczy, że często tak bywa, iż się znajdzie większa ryba. Mnie zaś do jego prywatnych lekcji nic nie było. Z resztą niedługo to wszystko będzie mnie obchodziło bardzo niewiele, niech tylko skończy się to marne teatrum.
Niepokoiła mnie zaś sytuacja, która zaczęła się wywiązywać z panem, który też dołączył się do akcji, toteż z westchnieniem ulgi przyjąłem, że partnerka moja opuściła strefę grozy i podeszła do mnie. Na jej pytanie pokiwałem głową po czym zanurzyłem ręce w spodniej kieszeni marynarki. Kolejne w życiu rozczarowanie. Pieniądze były i owszem, ale chusteczki brak. Tak mi się śpieszyło bardzo do tego tłuściocha obmierzłego, że zapomniałem o niej całkowicie. Zmarszczyłem czoło w geście niezadowolenia. Jednak komunikat, że pomóc jej nie tyle nie chcę co nie mogę mojego mózgu nigdy nie opuścił. A co, gdyby to była krew? Też byś nie mógł? Myśl ta dziwna spiorunowała mnie. Wiedziony nią wyciągnąłem rękę z kieszeni, po czym poluźniłem delikatnie krawat po czym wyciągnąłem go całkowicie.
— Weź go Mademoseille...
Ostatnio edytowany przez Cromwell (2021-06-10 23:33:35)
Offline
Strażnicy
Misja prosta drużynowa - Seda & Cromwell - #18 — Koniec
Rozmaite perypetie Mister Cromwella i Miss Seda w operze dobiegały wreszcie końca. Otrzymali swoje wynagrodzenie, a nawet pochwałę od zleceniodawcy za dobrze wykonaną robotę. Oczywiście ten nie wiedział wszystkiego, lecz to co dotarło do jego uszu było jak najbardziej na rękę naszym bohaterom. Wręcz tak zdolnych pomocników zechciał zachować przy sobie na dłużej, zlecając im kolejne zadanie — niestety lub stety znów prawdopodobnie opierające się na niańczeniu jego syna. Jednak dodatkowe kilka godzin z Vergelem, nawet dla magów mogło oznaczać za dużo jak na jeden raz. Na wieści o tym, kupiec pokiwał z niezadowoleniem głową, lecz w mowie zachował swój stanowczy ton.
— No tak. Rozumiem. Skoro oboje tak uważacie… Na szczęście nie jest to sprawa nagląca, więc jutro będzie w pytę. Poczynię zatem odpowiednie przygotowania i… — spojrzał się w oczy obydwu, robiąc krótką pauzę — w takim razie do jutra. Tam gdzie poprzednio będzie dobrze. Interesy z wami to przyjemność.
Szlachcic wykonał swój szlachecki gest na pożegnanie należycie, po czym z wypiętą piersią pośpieszył ku swojej bryczce. Sługusy pośpieszyły za nim. Jeden z nich pobiegł do przodu, by przywitać dostojnego na miejscu oraz rozłożył drewniane schodki.
Wbrew pierwszej myśli, godzina nie była tak późna jak mogło się wydawać. Słońce jeszcze nie zaszło, a na ulicy wciąż grało życie. Ludzie jeździli to w tę to we tę, załatwiając drobne porachunki. Widoku nie mogli nie kalać również pojedynczy żebracy. Najwięcej natomiast było szlachciców i szlachcianek, którzy po skończonym seansie wciąż pałętali się po okolicy, wymieniając spostrzeżenia, poglądy i takie tam.
Offline
Powracając jeszcze do temat krawata, który miał zastąpić chusteczkę. Obserwowała swojego partnera w nadziei na otrzymanie kawałka materiału, w który mogłaby się wytrzeć. JAkie było jej zaskoczenie, gdy mężczyzna zaczął się rozbierać. Dobrze, że miała okulary, bo tak wielkiego wytrzeszczu w geście zaskoczenia dawno nie zrobiła. Wgapiła zahipnotyzowana w zdjęcie krawata i gdy go otrzymała przez chwilę zapomniała co chciała z nim zrobić. Z lekkim rumieńcem przez chwilę wpatrywała się w otrzymane trofeum i zastanawiała się co teraz powinna zrobić. Dobrze, że miała okulary, bo jej oczy świeciły się jak małemu dziecku, które dostało garść cukierków. A przynajmniej do czasu...
- To może jednak... ja... może jednak to nie będzie konieczne. To nic wielkiego... przecież ręka mi nie odpadnie, ani nie będę jej musiała amupotwać... prawdopodobnie... dziękuję... nic nie szkodzi... naprawdę dziękuję... - mówiła zakłopotana, lekko plącząc się w słowach, które przepełnione były niepewnością i zaskoczeniem. Wyciągnęła dłoń z krawatem w stronę towarzysza, chcąc oddać mu prezent. Jednak jeżeli będzie nalegał żeby go zachowała to schowa go do plecaka, który był w szatni i spróbuje zapomnieć o tej scenie przepełnionej zakłopotaniem.
Nastąpiła zgrabna zmiana tematu, w której zaczęli rozmawiać o konieczności dezynfekcji.
- Rzeczywiście, niczego Pan nie dotykał, więc zostanie Pan oszczędzony. Jednak jeżeli chodzi o mnie... bez dezynfekcji chyba się nie obejdzie. Zewnętrznej i wewnętrznej. - powiedziała, zakańczając zdanie z delikatnym uśmiechem. Małe pocieszenie przed tym co miało później nastąpić, czyli powrót na przedstawienie, a jeszcze później kolejna rozmowa z pracodawcą.
Po części drugiej tortur mogli krótko porozmawiać, na temat przyszłej współpracy. Cromwell zdawał się być zainteresowany propozycją, co ją zdziwiło, chociaż sama zaczęła ten temat. Przez chwilę wpatrywała się w blondyna, jakby zastanawiając nad odpowiedzią, a potem po prostu czekała aż van Dijik i jego pomagierzy się zmyją.
- Jeżeli chodzi o wcześniejszą propozycję, którą złożyłam. Planuję teraz coś zjeść i się zdezynfekować, jak już wcześniej wspomniałam. Jeżeli nie ma Pan planów na popołudnie... czy też wieczór, to będzie Pan mile widzianym towarzystwem. - odparła i uśmiechnęła się gorzko. - I może tym razem mi się poszczęści i nie zostanę zaczepiona przez grupkę odważnych skur...czybyków, którzy poczęstowali nożem w nogę i ciosem w twarz. Chociaż nie mogę narzekać, przygoda była fantastyczna, ale i tak nie przepadam za takimi zabawami. - zakończyła, czekajac na jego reakcję. Może był to pewnego rodzaju test.
Jeżeli jednak zgodził się na wspólne spędzenie czasu i jakiś posiłek, czy też drink to za nim podążyła z zadowoleniem.
z/t Cromwell i Seda -> Ca-Elum » Hantō » Karczma
Ostatnio edytowany przez Seda (2021-06-13 15:17:35)
Offline