Ninja Clan Wars - Naruto PBF
W czasach na długo przed wydarzeniami z M&A kontrolę nad światem sprawują klany ninja, wojowników o nadprzyrodzonych, unikalnych zdolnościach, które swoje siedziby mają rozsiane po wielu krajach, rządzonych przez swoich Daimyō.
Najstarsi pamiętają olbrzymie wojny, w których połączone siły rodzin siały spustoszenie, zabijając się nawzajem. Od tych wydarzeń minęło wiele lat, dziś liczba klanów drastycznie zmalała, niektóre są o krok od wyginięcia. W związku z tym panuję oficjalny, często nieprzestrzegany, rozejm, dzięki któremu świat ma odzyskać dawno utracony spokój. Wspólnymi siłami udało się odbudować prastarą Szkołę Ninja, w której każdy młody wojownik szkoli się, żeby móc w przyszłości godnie reprezentować klan.
Dzisiaj forum odwiedzili:
Administrator
Hantō może się poszczycić znakomitą obroną. Jej głównym punktem jest wielki, biały, kamienny mur otaczający i zapewniający bezpieczeństwo całemu miastu. Sam widok tych obwarowań wystarczy, by odstraszyć nawet najśmielszych najeźdźców. Co prawda nie było jeszcze okazji by sprawdzić je w czasie prawdziwego oblężenia, lecz jego parametry nie zostawiają wątpliwości co do jego użyteczności. Są wysokie na ponad sześćdziesiąt metrów i grube na dwadzieścia. Istnieją tylko cztery drogi do środka, są to trzy bramy oraz port strzeżony przez pokaźną flotyllę statków królestwa. Dodatkowo w równych odległościach dobudowanych jest w sumie trzydzieści baszt z małymi otworami dla strażników.
Stan murów: 100%
Offline
Strażnicy
Misja tradycjna prosta dla Ryu #8
"Upojna noc"
Wiadomym jest powszechnie, że spacery pomagają. Pozwalają oczyścić umysł, zebrać myśli, które czasem zdają się być gromadą krnąbrnych owiec. Ciekawym jest, czy człowiek ten w swych rozważaniach uwzględnił ludzi pokroju członków Grimoire Heart, którzy nie raz spacerują nie dla relaksu, ale w jasnym i określonym celu… Celem tym jest zrobienie komuś krzywdy, z przyczyn różnych. W tym przypadku spacer ten był długim gdyż Hanto było metropolią sporych rozmiarów i dotarcie z centrum na obrzeża dostarczało sporo czasu na przemyślenia.
Nastrój okolicy murów również skłaniał do refleksji. W cieniu tej wielkiej budowli wzniesionej w celach defensywnych człowiek mógł w sumie poczuć się przerośnięty i przytłoczony. Nie mniej po ludziach, którzy żyją codziennie w ich cieniu nie specjalnie się to tyczyło. Główną ulicą ciągnącą się wzdłuż budowli gargantuicznej, przechadzali się przechodnie. Może nie tak wytworni, jak w centrum, ale zdecydowanie, tak samo zabiegani, starający się realizować własne cele, pewnie w większości bardzo prozaiczne. Zachodzili do różnych budynków, które były porozmieszczane względem drogi. W tej samej linii według najlepszej wiedzy, gdzieś powinien znaleźć się rzeczony magazyn.
Ryu minął grupkę ludzi, którzy siedzieli na rozstawionych skrzynkach przed jednym z budynków, grając w Strzeż Mnie. W hazardowym uniesieniu ciskali na kolejną skrzynie, jak widać tutejszy ekwiwalent stołu do gry, karty i klejnoty wykrzykując przy tym, jakieś formuły standardowo przy tej grze stosowne. Zaraz za tym prowizorycznym gniazdem rozpusty znajdowała się dość obszerna budowla opatrzona tabliczka, która głosiła „Skład episjera Hikaru”. Kupiec ten, co prawda miał dość dobrą opinię, ale sam budynek nie wyglądał imponująco, raczej na zaniedbany. Nie widać, by na zewnątrz panował, jakiś ruch śpieszny, który byłby kołem zamachowym interesu. Podobne wrażenie mogło się odnieść, gdy spojrzeć przez szybę brudną.
Jedyną obecną osobą na zewnątrz był ochroniarz, który najzwyczajniej w świecie drzemał sobie na krzesełku przed drzwiami do składu, za nic mając sobie dziejący się, wokół harmider. W ten oto czujny sposób pilnował zapraszająco otwartych mniejszych drzwi, które były częścią wielkiej bramy, umożliwiającej wjechanie do środka, powozem na ten przykład. Z wnętrza przybytku dolatywały śpiewy niezbyt przyzwoitej piosenki, w której brzmiała niepokojąca pijacka nuta. Odbywało się to w akompaniamencie dźwięku najprawdopodobniej tłuczonych szklanek, co było cechą znamienną każdej popijawy, gdzie zdecydowanie przesadzono z napojami wyskokowymi.
Sprawiło to, że ochroniarz poruszył się niespokojnie po czym przebudził się. Podparł się na rapierze stojącym z boku, jakby ta broń szlachetna była jego życiową podporą i dzięki temu nad wyraz przebiegłemu manewrowi zdołał się niepewnie wychylić po butelką stojącą przed nim. Ująwszy ją za szyjkę pociągnął kilka łyków a na jego twarzy pojawił się błogi uśmiech, jakby właśnie dostąpił, jakiegoś cudownego wniebowzięcia. Na powrót legł na oparciu po raz kolejny rozkoszując się trunkiem i przy okazji podśpiewując piosenkę, która głośno dobiegała z wewnątrz.
— Choć tutaj druhu, kolejkę wypijesz.
Offline
Gildia Grimoire Heart
Opuściłem rezydencję barona z informacjami, które od samego początku stanowiły u mnie priorytet, bowiem bez tego nie mógłbym ruszyć dalej, a przynajmniej nie w taki sposób jaki by każdy dżentelmen chciał. Poniekąd mogłem zrozumieć co kierowało młodą panienką, lecz nadal zbyt trudnym do ogarnięcia był fakt, że zamiast posłać na biedaka sto dzikich psów, by skosztowały prawdziwej uczty, zdecydowała się odpuścić i ukryć upokorzoną twarz pod maską obojętności. Tak przynajmniej wnioskuje, po krótkiej aczkolwiek owocnej rozmowie. Może i posiada odpowiedni status, a zdanie jej ojca liczy się w pewnych kręgach, lecz w środku jest bezradną owieczką, która prędzej czy później zostanie ogołocona ze swojej wełny.
Mury, jak to mury. Zbudowane z kamiennych bloków mają strzec tych tutaj przed ewentualną agresją ze świata zewnętrznego, lecz co jeśli ludzie nie powinni bać się tego co czeka za horyzontem, a tych których mają na własnym podwórku? Mimo, że jestem tu tylko kilka lat, to wiele widziałem i mogę śmiało stwierdzić, że obecne mroczne gildie ulokowane w całym Ca-Elum posiadają zdecydowanie więcej potencjału militarnego niżeli całe królewskie wojsko. Smutne, aczkolwiek prawdziwe. Ci, którzy trzymają nas niczym psów, nie zdają sobie sprawy, że w każdej chwili, to im można założyć obrożę i niczym wierne zwierzę prowadzić ku nodze.
Szedłem zdecydowanym krokiem przed siebie rozglądając się na boki w poszukiwaniu odpowiedniego budynku, który zakończy moje zadanie i będę mógł udać się na zasłużony wypoczynek. Ignorowałem zupełnie mieszczan, którzy tracąc czas na głupiej zabawie, wierzyli że przyniesie im to ukojenie w dalszym życiu. Choć czego się spodziewać po kimś, komu do szczęścia wystarczy tak płytka forma rozrywki jaką jest uliczny hazard? Machnąłem ręką. Szkoda zaśmiecać sobie myśli czymś takim. Lecz ku mojemu szczęściu, tuż obok, znajdowała się dość obszerna budowla oznaczona wyraźnym i rzucającym się w oczy znakiem, na którym widniało imię tego, który dzisiaj zapłaci za swe czyny.
Skręciłem w tamtym kierunku, by przed sobą ujrzeć kolejny ludzki wrak jakim był ochroniarz wolący zdecydowanie butelkę wina, która zapewni mu błogi stan przez chwilę krótką, niż własne życie, które może zachować sumiennie wykonując pracę. Schowałem dłonie do kieszeni i z posępnym wyrazem twarzy obrałem kierunek do wnętrza budynku całkowicie ignorując obecność ochroniarza. Jedynie spojrzałem kątem oka i westchnąłem pod nosem. Wygląda na to, że w środku wszyscy bawili się przednie sygnalizując to śpiewaniem, które wyraźnie było słyszane z zewnątrz. Wzruszyłem ramionami i przekroczyłem próg szukając grupki odpowiedzialnej za ten burdel. Pamiętając słowa dziewczyny, interesował mnie jedynie osobnik odpowiadający przedstawionemu przez nią rysopisie.
Offline
Strażnicy
Misja prosta tradycyjna dla Ryu #9
"Upojna noc"
Zuch uzbrojony zerwał się na chwilę ze swego udzielnego tronu. Tylko na chwilę mierząc maga zapijaczonym spojrzeniem, doszedł widocznie do wniosku, że to klient, który udał się do środka pomnożyć majątek właścicieli. Biedaczek przynajmniej na razie nie zdawał sobie sprawy, że dziś raczej żadna waluta najprawdopodobniej nie zostanie pomnożona a zakup, dajmy na to cynamonu, nie jest głównym celem tej wizyty. Wybąkał tylko nieskładne powitanie pozwalając zanurzyć się Ryu w środku magazynu.
Zanurzenie to nie tylko odbywało się na poziomie przejścia przez drzwi, do wnętrza, które oświetlane było skrawkiem promieni padających przez zabrudzone szyby. Uderzał również zapach panujący w pomieszczeniu będący mieszaniną przypraw sprowadzonych drogą morskiej żeglugi z różnych zakątków świata. Woń ta mdląca pochodząca zapewne z mnogich szorstkich worków, porozstawianych, spiętrzonych po całej powierzchni magazynu, zdawała się wsiąkać, nie tylko w nozdrza, ale przenikać ubranie i nasączać skórę tego, który tu wkracza.
Nie był to jednak jedyny zapach wyraźny. Nawet wśród tego konglomeratu estrowego człowiek z zatokami chorymi mógł wyczuć woń alkoholu rozlewanego. Wydobywała się ona z przybudówki po lewej ścianie mającej służyć widocznie na coś w rodzaju kantorka. We wnętrzu tego skleconego pokoju, poprzez dwa spore kwadraty, mające widocznie służyć za okna, dało się dostrzec widok raczej spodziewany. Przy biurku tam ustawionym siedziała dwójka młodych ludzi, którzy właśnie oddawali się przyjemności kieliszka, czy raczej precyzyjniej mówiąc szklanki. Ponowili wyśpiewywanie piosenki sprośnej, nawet nie zauważając, że ktoś nieznany zjawił się w środku.
Człowiek idealnie do opisu Baronówny pasujący właśnie z pękatej flaszy rozlewał trunek do szklanek, przechylając się w pozie prawie monumentalnej na blacie biurka, gdzie panował porządek. To było ułożenie rodzaju, na widok, którego pedant mógłby zawyć ze zgrozy i zaraz potem głośno domagać się obwieszenia jego sprawców. Dwóm mężczyzną świetnie się bawiącym widać nie przeszkadzało, to ani na jotę.
Dopiero po spełnieniu toastu, który towarzysz młodego Hiraku wychylił niczym ktoś ledwie żywy, młody dyrektor przybytku zorientował się, że ktoś nawiedził jego progi. Rzucił krótkie spojrzenie, przez otwory w deskach, po czym wyprostowawszy się, jak ta struna zbyt mocno naciągnięta ruszył ku potencjalnemu kontrahentowi. Poprawił przy tym pas z rapierem, starając się wyglądać na człowieka odpowiednio poważnego do pełnionej przez niego funkcji.
— Witam w skromnych progach naszego składu.
Offline
Gildia Grimoire Heart
Wewnątrz czuć było mocny odór lejącego się alkoholu, który niemal natychmiast zaatakował me nozdrza powodując niemały skręt na twarzy. Przyzwyczajony byłem do nieco innego asortymentu, który zachwyca swym smakiem, niżeli zapachem, który jasno i klarownie mówi, że po kilku łykach biedak zapomni, że jest człowiekiem. Nie. To nie dla mnie. Rozejrzałem się wokół sprawdzając jakość magazynu, którego właścicielem jest poszukiwany osobnik. Daleko mu było do pięciogwiazdkowego pensjonatu, lecz czego oczekiwać bo klasie niższej, która może jedynie marzyć o życiu wśród wyższych sfer? Lecz dodam, że z mojego doświadczenia jest to gra niewarta świeczki. Zbyt duże zepsucie panuje u tych, co nazywają się lepszymi wyłącznie z powodu stanu portfela. Cóż za głupota.
Udając się w głąb mijałem zamknięte skrzynie, które skrywały swe skarby przed nieproszonymi gośćmi, w tym mnie, choć właściciel magazynu oczywiście nie wie, co go czeka już za kilka chwil. W porównaniu do ochroniarza i hołoty, którą widać było siedzącą w swym niewielkim składziku, byłem czujny, sprawniejszy i przede wszystkim trzeźwy. Me myśli są czyste, a czyny dokładne. Po chwili zauważyć można było w mym oku błysk. A tuż po nim odbijający się wizerunek nieszczęsnego Hukaru, który najwyraźniej świętował razem ze swoją ferajną. Zatrzymałem się i poczekałem, aż Pan przywita gościa z należytym mu szacunkiem, co też się stało, w mniejszym bądź większym stopniu. Spoglądałem na niego surowo czekając aż błazen zamilknie.
Gdy tylko skończył kłapać gębą moja pieść natychmiast powędrowała (Szybkość: 100) prosto w jego splot słoneczny chcąc spowodować niekrótkie problemy z oddychaniem (Siła: 50). Wiadomym było, że reszta zaraz się zleci, chcąc bronić swego szefa, niczym wierne psy posłuszne na każdy rozkaz swego właściciela. Chwyciłem za rękojeść katany i wyciągnąłem ostrze do połowy, dodając krótki komentarz do pozostałych. - Nie jestem wami zainteresowany, więc jeżeli życie wam miłe i chcecie dnia jutrzejszego ponownie z rozkoszą zanurzyć usta w tym śmierdzącym trunku, to lepiej odejdźcie. Inaczej dosięgnie was kara z ręki Grimoire Heart. - Po czym rzuciłem jedynie okiem na zachowanie pozostałych i ponownie skupiłem większość uwagi na blondynie.
- Możesz nazywać mnie jak chcesz. Możesz mnie obrażać, możesz mnie poniżać, lecz wiedz że jestem sprawiedliwością, która przybyła wymierzyć karę. - Wypowiedziałem wyjmując w całości krystalicznie czystą katanę i prostując ją przede mną. Zrobiłem jeden wdzięczny ruch (Szybkość: 100) i białe ostrze mego miecza powędrowało tuż przed Hiraku, zatrzymując się kilka centymetrów przed jego gardłem. Jednakże nie napierałem. Zgodnie ze słowami panienki, jego życie należy do niej, lecz nie wyraziła się zbyt klarownie co do tej kwestii. Uchwyciłem wzrokiem (Reakcje: 100) jedynie rękojeść rapiera, który miał przywiązany do pasa, by rozbroić go i uniknąć zbędnych komplikacji, prostego lecz niewątpliwie brudnego zadania.
Ostatnio edytowany przez Ryū (2019-08-09 10:54:32)
Offline
Strażnicy
Misja prosta tradycjna dla Ryu #10
"Upojna noc"
Obecny zarządzający składem widać nie był wojownikiem zbyt wytrawnym i rapier nosił jedynie od parady. Prawda na pierwszy rzut oka można było podejrzewać, że jest wiotki, jak łasica, ale podejrzenie było niesłuszne, lub też efekty libacji zaczynały już działać degenerując sprawność ruchową do poziomu kulawej świni. Z przyczyn podanych powyżej osobnik starał się uniknąć ciosu [R: 75], ale próba ta zakończyła się tylko i wyłącznie niepowodzeniem.
Niepowodzenie to miało proste oznaki, zaczął próbować chwytać powietrze, na podobieństwo ryby, która właśnie, od niechcenia została ciśnięta na brzeg. Zatoczył się przewracając na podłogę składu, co stanowiło niewątpliwie alarm dla pozostałych jego towarzyszy. Zuch dzielny przy drzwiach zerwał się wparowując do magazynu i chwytając za rączkę rapiera potoczył spojrzeniem zdezorientowanym, po własności swego mocodawcy. Drugi widać nie na tyle ożywiony wywlekł się opierając o prowizoryczną futrynę. Zjadacze chleba, tacy, jak oni może i cenili sobie służbę i wypłatę, którą zapewnia, nie mniej znajduje się z reguły rzecz, którą cenią bardziej. Jest to życie a perspektywa pozostania wrogiem czarnej piramidy, zwiastowała jego równie szybkie, co bolesne jego zakończenie. Mroczna gildia nie wybacza i nie zapomina. Pomniwszy tę mądrość ludową, zieleni z zatrwożenia i zmieszania wybełkotali tylko coś o zrozumieniu i przeprosinach. Po tym krokiem ostrożnym, jakby deski podłogi zaraz miały się pod nimi zarwać wycofali się do drzwi, nie spuszczając agresora z oka. Nie wykluczali widać jeszcze możliwości, że dla nich również słońce dziś zajdzie w krwawej unie. Póki jednak był to sam Hikaru, nie oni, z sumieniem czystym opuścili pomieszczenie.
Stan ich mocodawcy, czy może kolegi serdecznego — kwestia ta nie miała znaczenia w chwili obecnej — nie wskazywał, by wybierał się gdziekolwiek. Podczas dezercji jego wiernej kompanii zdążył już się pozbierać z podłogi, wciągając się żałośnie po słupie drewnianym, który w tej chwili zdawał się być życiową podporą nie tylko budynku, ale również jego samego. Oddychał już spokojniej, ale słusznie przeczuwał, że kac po nocy upojnej jeszcze nie przeszedł i teraz odbijał się kwaśnym vomitem. Jakby na potwierdzenie tego faktu, oczy mu się rozszerzyły pod błyskiem stali śmiertelnej.
— Człowieku… O czym Ty mówisz… Jaka sprawiedliwość… Ja nic złego nie zrobiłem, piliśmy sobie tylko.
Offline
Gildia Grimoire Heart
Tak jak przypuszczałem, pozostali mimo że się zjawili, to cenili swe życie bardziej niż wypłata, którą równie dobrze mogą zdobyć gdzie indziej. Wzruszyłem ramionami jak tylko opuścili budynek, by następnie w całości skupić się na biednym Hikaru, który nie z jego winy, zamienił słów kilka z osobą, którą nie powinien nigdy spotkać. Oczywiście nie obyło się przez łechtania ego członka mrocznej gildii, co w moim przypadku było nic nie warte. Nie ruszają mnie takie gierki słowne i choćby potrafił za pomocą samych ust zamieniać kamień w złoto, powietrze w żywność, a brud i ubóstwo w przepych i bogactwo, to choć zrobi to jakieś na mnie wrażenie, tak nie zmieni mego nastawienia. Takim człekiem już jestem.
- Inaczej nie musiałbym się fatygować tu osobiście, by wymierzyć karę. - Odparłem krótko po czym zacząłem przyglądać się ostrzu trzymanym przeze mnie w dłoni. Po chwili przeniosłem natychmiast wzrok ze stali na twarz blondyna. Syknąłem cicho pod nosem i rozejrzałem się za beczką, na której mógłbym usiąść i pomyśleć. Obserwowałem całe jego ciało, by zatrzymać się przy butach i jakby patrząc w ziemie, pustym spojrzeniem przemówiłem. - Przysyła mnie Baron Metzengehter, chociaż będąc dokładnym to jego córka, która domaga się zadość uczynienia, niestety nie z mojej ręki, dlatego też nie masz się czego obawiać. Słońce dziś nie zgaśnie dla Ciebie. Chyba, że nie spodoba mi się Twoja odpowiedź, wtedy niewątpliwie zmienię zdanie. - Zrobiłem krótką przerwę by wyprostować nogi, którym chwile temu dałem odpocząć. Schowałem katanę do pochwy przywiązanej przy pasie i podszedłem bliżej zachowując ostatecznie najmniej jeden metr odległości między nami.
- Nie interesuje mnie co sobie wtedy myślałeś, czy robiłeś to dla zabawy, czy nie. Nie ukrywam, że boli mnie takie potraktowanie damy, lecz mam ważniejszą kwestię do poruszenia. Przed całym zajściem rozmawiałeś z pewnym człowiekiem. Wysoki, ciemne włosy nieschludnie ułożone na głowie, z nazwiskiem Tokisada, które słyszały dwie osoby w tym córka barona. Chce wiedzieć jak go poznałeś, o czym rozmawialiście i jak go odnaleźć? - Po tych słowach wyjąłem nóż ze specjalnej kabury ulokowanej przy nodze i podszedłem na tyle blisko, że gdyby tylko miał sprawność równą mojej, to bez wątpienia mógłby nawet zabić. Lecz byłem pewny. Pewny swych zdolności i tego, że nie chciałby narażać się członkom piramidy.
Kara prędzej czy później spotka każdego człowieka, lecz aktualnie ważniejsze było dla mnie poznanie miejsca pobytu mego brata, a także motywów, które przywiodły go w te mroczne strony. Niewątpliwie to ja mogę być jego celem, chociaż dałem jasno do zrozumienia, w noc którą stała się moją ostatnią w tym więzieniu zwanym inaczej domem, że nie chce mieć z nimi nic wspólnego. Ojciec miał sporo czasu na to by przemyśleć to i owo, jeżeli nie wykonał ruchu wcześniej, to znaczy że wcale mu nie zależy. Ma swojego najstarszego syna, któremu może do bólu sprzedawać tą samą bajkę w nieskończoność.
Offline
Strażnicy
Misja prosta tradycjna dla Ryu #11
"Upojna noc"
Błysk zrozumienia niczym gwiazda zalśnił w oczach człowieka, który przed chwilą otarł się o śmierć. Była to raczej jednak gwiazda spadająca, bo zaraz zniknął, jakby pogubił się we własnych przypuszczeniach. A może przypuszczenia te chciał zwyczajem szachrajskim ukryć przed rozmówcą? Obojętnie jak sytuacja się plasowała, młody Hiraku poczuł się wyraźnie rozluźniony, gdy zdjęto miecz z jego gardła.
— Sama się tutaj prosiła.
Offline
Gildia Grimoire Heart
- To żadne wytłumaczenie. - Dodałem krótko. Śmiem twierdzić, że sama nie chciała sobie wyrządzić takich ran, przez które zmuszona jest teraz ukrywać się w między ścianami we własnym pokoju. Na świecie są dwa rodzaje więzień. Jedno publiczne, do którego trafiają wszelkiej maści zbiry, którym życie zwykłego obywatela przestało sprawiać przyjemność. Zaś drugim jest, to kim naprawdę jesteśmy. Ludzkie więzienie, które zamyka nas w łańcuchy i zmusza do zamykania głęboko emocji, ukrywania prawdziwej twarzy pod maską. Sądząc po krótkiej rozmowie z córką barona, mam podstawy twierdzić, że chcąc czy nie, stała się właśnie takim więźniem własnego losu. Nie wnikam w szczegóły, być może Hikari ma rację aczkolwiek dostałem jasne polecenia i nie zamierzam z nich rezygnować. Ja również jestem rozliczany z własnych czynów.
Na porównanie mego brata ze szczurem, skierowałem całą swoją złość na pobliską beczkę sprzedając jej solidnego kopniaka. Przez chwilę krótką wyraz mojej twarzy z obojętnej zmienił się na pełną złości i gdyby nie zdrowy rozsądek, zapewne doszło by do przedwczesnych rękoczynów. - Nikt, ale to nikt nie ma prawa obrażać go. Tylko ja mogę tak o nim mówić w pełni zasłużenie! - Skierowałem słowa te do przerażonego człowieka. Nie wiem czy był tego świadomy, ale powoli nadużywał mojej grzeczności, co zaczęło mnie strasznie irytować.
Koniec końców niczego nowego się nie dowiedziałem. Jedynie co, to fakt że ojciec będzie wiedział dużo więcej niż jego głupi syn, a z kolei nie chciałem zbytnio uganiać się za człowiekiem, którego jedynym związkiem ze zleceniem są linie krwi. Jak mówi stare przysłowie? Rodziny się nie wybiera, prawda? W tym przypadku zarówno ojciec Hikaru jak również ja sam, znaleźliśmy się w podobnej sytuacji. Niemniej problem był i to niemały. Bowiem jego obecność na wyspach nie wróżyła niczego dobrego, a biorąc pod uwagę fakt, że rzadko kiedykolwiek ktoś z rodziny robił sobie wycieczki na południe, to tym bardziej powinienem zachować ostrożność.
Skierowałem wzrok na mężczyznę chowając przy tym nóż z powrotem do kabury. Załapałem go za szyje (Siła: 50) i po cichym westchnieniu zgromadziłem swoją energię magiczną w całym ciele otaczając się niewielką warstwą błyskawic (Szybkość: 170). Powodując, że nieszczęśnik, czy tego chciał czy nie, został porażony z niewielką siłą, tak by wprawić go w lekkie ogłuszenie (Siła: 115), by następnie przenieść swoją jedną dłoń na jego rękę łapiąc za nadgarstek, a drugą sięgając po katanę którą chciałem użyć do odcięcia dłoni, co tak też uczyniłem (Szybkość: 100). - Dłonią, którą zawiniłeś nie uczynisz już nigdy więcej niczego podobnego. - Przerwałem dezaktywując magiczną zbroję, a także wycierając ostrze kawałkiem szmaty, który udało mi się znaleźć. - Miej to na uwadze w przyszłości, gdy panienka zadecyduje o Twoim dalszym losie. Straciłeś jedną, by móc dokonać wyboru i w zależności od wyboru, użyć bądź nie, tej co Ci została. - Schowałem broń do pochwy przyczepionej do pasa, by następnie tą samą ścierką pochwycić odciętą dłoń zalaną krwią i zawinąć ją szczelnie starając się nie pobrudzić własnego ubioru. - To nasze własne czyny są pierwszymi kroczkami do tego, co wydarzy się w przyszłości. Pamiętaj o tym. - Dodałem na zakończenie ponownie przyjmując zobojętniały wyraz twarzy.
[Musisz być zalogowany, aby przeczytać ukrytą wiadomość]
Offline
Strażnicy
Misja prosta tradycjna dla Ryu #12
"Upojna noc"
Hikaru wzdrygnął się, jak osika, gdy kopnięcie powaliło beczkę. Powrócił na chwilę zlękniony wyraz twarzy. Nie mniej Zaraz jednak powróciło uczucie ulgi. Nie mniej ponieważ gość nie proszony nie chciał jeszcze opuścić przybytku, pojawiła się konsternacja. Czas było obrać nową taktykę.
— Powiedziałem już wszystko, czego chcesz jeszcze?
Offline
Gildia Grimoire Heart
Me ruchy choć mogły się wydawać chaotyczne, miały jeden cel. Pozbawić owego nieszczęśnika dłoni, którą dokonał zbrodni, by następnym razem mógł użyć mózgu zamiast od razu przechodzić do czynów brutalnych. Każde nasze działanie niesie ze sobą konsekwencje, z których będziemy rozliczani w przyszłości. Niektórzy mają na tyle dużo szczęścia, że wszelkie występki są im po prostu przebaczane, inni zaś są traktowani jak nietykalni, których czyny po prostu się nie widzi, mimo że wyprawiają się przed oczami zwykłych śmiertelników. Można powiedzieć, że my magowie, a szczególnie Grimoire Heart jesteśmy tą drugą grupą. Każdy o nas wie, o naszym sposobie działania i realizowania zleceń, jednakże mało kto kwestionuje to co robimy. Jedynym wyjątkiem jest Rada Magii, ale gdyby faktycznie zależało jej na zapewnieniu równowagi, to już dawno wysłałaby tutaj swoje oddziały, z którymi zapewne przyszło by nam się zmierzyć. Niechętnie bym to zrobił, lecz jako pionek mrocznej gildii mogę jedynie wykonywać polecenia i w myślach walczyć o to czy są one słuszne czy nie.
Gdy zmierzałem ku wyjściu, spotkana wcześniej grupka która wesoło marnowała czas na bezsensownej zabawie wparowała do środka, z ciekawości chcąc zobaczyć co wyprawia się pośród skrzyń i beczek. Zatrzymałem się dwa metry przed nimi, po czym rzuciłem spojrzenie ku leżącemu na ziemi Hikaro, któremu aktualnie nie przeszkadzało, że cały leży w swoich fekaliach. Westchnąłem głośno po czym idąc przed siebie rzuciłem jedynie krótko. - Jak chcecie. - Było mi to wszystko jedno. Mimo, że rana poważna to nie powinien się wykrwawić na tyle by stracić przytomność, a następnie umrzeć. Jeżeli ma choć trochę rozumu w tej swojej głowie, to prędzej czy później zatamuje krwotok, a ranę owinie czymś czystym, co znajdzie pod ręką. Oczywiście to optymistyczny scenariusz, gdy w momencie wywołanego szoku będzie w stanie zachować zimną krew i zrobić wszystko by przetrwać do dzisiejszej nocy. Gdy znalazłem się na zewnątrz, dosłownie kilka centymetrów od progu, odwróciłem się do grupki mężczyzn i ponownie przemówiłem.
- Możecie zrobić cokolwiek, choć zgaduje że nie potrzebujecie do tego mojego pozwolenia. Kim jestem, żeby mówić wam co możecie, a czego nie? Jeżeli macie choć krzty sumienia, to pewnie wezwiecie kogoś by opatrzył mu ranę. Jeżeli znacie go i wiecie czyim synem jest i dla kogo pracuje, to prawdopodobnie postąpicie podobnie sami brudząc sobie przy okazji ręce by utrzymać go przy życiu. Jednakże jeżeli nie zależy wam na nim, to po prostu możecie go zostawić. Jeżeli choć trochę potrafi myśleć, to dożyć dnia jutrzejszego powinien. Zrobicie jak uważacie, a tymczasem żegnam Panowie. - Po czym odszedłem powoli trzymając w jednej ręce owiniętą w podwójny materiał dłoń blondyna, by zadowolić oczy swego zleceniodawcy, który może spać spokojnie wiedząc, że bydlak otrzymał to na co zasłużył. Zwykle staram się nie wyróżniać z tłumu, lecz dzisiaj nic na to nie poradzę i jestem gotowy na przyjęcie tych wszystkich spojrzeń, które utkwią na worku, z którego cieknie krew z odciętej dłoni, by następnie być może ze zdziwienia, ze strachu albo jeszcze z czegoś innego, skierować swe oczy na mnie i moją kamienną twarz, która patrzyła przed siebie na drogę.
[z/t -> Centrum]
Ostatnio edytowany przez Ryū (2019-08-17 10:58:12)
Offline
To nie był mój najlepszy dzień. Tak właściwie to należy do jednych z tych najgorszych, gdzie wstaje się lewą nogą. Kiepsko spałam, budząc się co chwila. Ciągle myślę o bracie i mam wrażenie, że dzisiaj wydarzy się coś strasznego.
Nie chciałam tu przychodzić, ale zmusiłam się do tego. Wypełnię tą durną misję i zajmę się tym, co nie dawało mi spać w nocy. Oczywiście przyszłam sporo przed czasem. Nikogo jeszcze nie było. Usiadłam gdzieś z boku, na czymś co nie pobrudzi mojego ubrania, otworzyłam małą książeczkę, która wyglądała jak notatnik i wgapiałam się nieprzytomnie w jakieś rysunki. Albo to był tekst? Nie mam pojęcia, ale nie mogłam się skupić i wszystko pływało mi w oczach.
Jestem nieobecna do tego stopnia, że z początku mogę nie zauważyć obecności innej osoby. Jeżeli ktoś mnie zaskoczy i przestraszy to z pewnością mój notatnik poleci w twarz jegomościa. Lepiej notatnik, niż nóż czy inny fireball.
Offline
Gildia Raven Tail
Zawsze podziwiałem mury tego miasta, wywołuje zawsze ich wielkość w człowieku onieśmielenie, które choć niewyrażalne zawsze pozostaje ukryte gdzieś tam pod skórą. Jak wszystko inne, co chcemy zataić przed samym sobą a co dopiero uzewnętrznia się poprzez pory umysłu. Gorączkowy pot, który oblepia ciało w malignie.
Tej nocy było podobnie, ni stąd ni zowąd przyśnił mi się koszmar taki, że deszcz jeszcze zimny czułem na plecach, kiedy przypominałem sobie go nazbyt wyraziście, jakbym nie śnił go, ale przeżył naprawdę i to nie raz, tylko tysiąckroć. Działo się tak pewnie dla tego, że ona grała główną w nim rolę. To właśnie musiało mnie dotknąć, jakoś do żywego, bo przecie, czy inaczej byłbym się tym przejmował?
Niemniej okazja była tak, że najbardziej należało się nią przejmować niż martwić się o jakieś czarne sny, które nawiedzają człowieka, tylko coś mi w tym przeszkadzało usilnie. Może to podświadome ostrzeżenie, że gra się w grę nazbyt niebezpieczną. Skoro jednak się zaczęło, jak można było przestać, skoro tak wciąga?
Zatrzymałem się więc nie za blisko ani nie za daleko. Ot tak żeby sylwetka moja rzuciła cień na książeczkę, którą czytała.
— Dzień dobry…
Offline
Strażnicy
Misja prosta — Seda, Cromwell, Ryū — post 14. — część Sedy i Cromwella
Odchodząc ze świątyni coś wam się rzuciło w oczy. Żar palący się w oczach waszego klienta. Jeszcze tego ranka zastanawiał się, w jaki sposób zamierza przegrać pojedynek, a ostatecznie zaczął robić wszystko, by zwyciężyć. Myśli o klęsce starał się w ogóle do siebie nie dopuszczać. W końcu hej, dał radę trafić maga, który specjalizował się w tego typu walkach, z Matthijasem powinno być dużo łatwiej!
Bez problemu opuściliście świątynie o własnych siłach. Nikt wam nie towarzyszył, nikt nawet nie przyszedł się pożegnać. Mimo to wciąż czuliście się obserwowani. Na pierwszy rzut oka miejsce to sprawiało wrażenie otwartego na ludzi, ale przebywanie dłużej jakby krępowało. Jakby boski duch, któremu poświęcona była świątynia, faktycznie strzegł i obserwował wszystkich w jej wnętrzu.
Następnego ranka, skoro świt, udaliście się na miejsce spotkania. Poinstruowani przez tubylców, wiedzeni choćby znikomą wiedzą o okolicy, bądź dzięki czystej intuicji dotarliście do ruin kolejnej już świątyni. Wzgórze Guriany znajdowało się niedaleko wschodniej bramy, a widok na nią był wręcz doskonały z najbliższej wieży strażniczej. Jeśli będzie miało dojść do walki, straże z pewnością o tym się dowiedzą. Gdyby coś miało się dziać, wątpliwym jednak pozostawało, że przybędą na czas z odsieczą.
Same wzgórze wyglądało malowniczo. Niewysoka, tętniąca świeżością trawa porośnięta tu i ówdzie kępkami różnego kwiecia. Od jasnych miłków po ciemne chabry. Słońce wznosiło się wolno nad widnokręgiem zachęcając wszystkie organizmy do życia. Po drugiej stronie wzgórza, po dalej od murów, gdzie słońce jeszcze nie dotarło, znajdowały się ruiny niedużej kapliczki. Okna były powybijane, a ściany wydawały się w rozsypce, mimo to nadal można było wejść do środka. Przed wejście natomiast znajdowało się kilka, nierównomiernie rozstawionych ławeczek. Wokół gdzieniegdzie rosły drzewa dające w środku dnia przyjemny cień. Dalej, za kapliczką, rozpoczynał się lasek.
Sedi miała świetne przeczucie, by znaleźć się tam trochę wcześniej i poczytać. Miejsce było wręcz idealne. Bezwietrzne, dzięki pobliskiemu wzgórzu, pod drzewkiem, naprzeciwko wschodzące słońce. Brakowało tylko kogoś do towarzystwa do pełni szczęścia. Ten ktoś niebawem zjawił się, stając tuż za nią. Książka nagle wydała się przyjemniejsza w odbiorze, obrazy w niej przedstawione żywsze, historie bardziej emocjonujące. Z transu wyrwał ją znajomy głos.
Nie byliście jednak sami. Ktoś jeszcze przybył na miejsce wraz z Cromwellem. Nie był to nikt wam znany. Młoda kobieta o długim ciemny warkoczu. Szła za blondynem od bramy, a może nawet dłużej… Miała na sobie ciemne dresy, z granatową łatą na lewej nogawce. Koszula w czerwoną kratkę rozpięta, powiewała na wietrze. Pod spodem miała czarny równie co spodnie, t-shirt, włożony w majty. Na głowie słomiany kapelusz. Szła spokojnie, starając się nie łapać kontaktu wzrokowego. Minęła was dochodząc do oddalonej na zasięg wzroku, skąpanej w słońcu, kępki niebieskiego kwiecie. Tam, kucając nisko zaczęła przebierać we florze.
Ze wzgórza był niezły widok na całą okolicę, która była po prostu płaską polaną aż po mury miasta. Zatem doskonale widać było, jeśli tylko spróbujecie w takim kierunku zerknąć, że zbliżały się w to miejsce kolejne osoby, głównie młodzież. Przybyliście pierwsi. Po kilku minutach, który zleciały niespodziewanie szybko w tej jakże błogiej scenerii, podeszła do was dziewczyna, która zbierała nieopodal kwiaty. Jeden z nich znajdował się w jej włosach.
— I jak? Co sądzicie? — zagadała, wydając się cała w skowronkach — Pasuje mi? Jestem Naina, tak w ogóle.
___________
Naina CC99FF
Offline
Czyjś głos oderwał mnie od jakże ciężkiej pracy polegające na próbie rozszyfrowania zawartości notatnika i analizie co autor miał na myśli. Założyła okulary, ponieważ ciężko by się czytało w okularach przeciwsłonecznych i spojrzałam zaskoczona na przybysza. Uśmiechnęłam się delikatnie. To co powiedział wydało mi się dziwnie urocze. Sama nie wiem czemu, ale nieco się uspokoiłam.
- Witaj. - odparłam. Zamknęłam notatnik i schowałam go do plecaka. - Jak myślisz, co się dzisiaj wydarzy? - zapytałam, nieco pociągając wcześniejszy wątek. Może rzeczywiście dzisiejszy dzień będzie dobry, ale niestety nie uwierzę póki nie zobaczę.
Chciałam dodać coś jeszcze, ale zauważyłam, że nie jesteśmy sami. Wpatrzyłam się zmieszana w dziewczynę. Nie miałam pojęcia skąd się urwała, ale miałam ochotę zapytać po co tu przyszła. Może pozaczepiać Neila? Jeżeli tak to jemu zostawię tą wątpliwą przyjemność rozmowy z "kwiatuszkiem". Ja na chwilę obecną niezbyt miło ją potraktowałam, ponieważ postanowiłam nie odpowiadać na jej pytanie i tylko obserwowałam zza ciemnych okularów.
Offline
Gildia Raven Tail
Ocho zestarzałem się zaiste. Dopiero teraz niezadowolony skonstatowałem, że ktoś szedł za mną całą drogę. Dobrze, że nie chciała mi wsadzić noża między żebra, bo gdyby było inaczej, to moje truchło stałoby się główną atrakcją tego dnia. Były, to jednak nic innego, jak tylko pobożne życzenia, bo pewnie zostawiono by mnie na tym zadupiu, albo ciśnięto do jakiejś rzeki i nikt by się nie dowiedział, jaki to tragiczny los spotkał biednego Neila.
Na szczęście dziewczyna ta — choć na pierwszy rzut oka ubrana dziwacznie — okazała się zupełnie niegroźna. Toteż nie poświęciłem jej więcej, jak pięć sekund uwagi.
— To musiała być fascynująca lektura.
Offline
Gildia Grimoire Heart
Posiadłość opuściłem szybko, bez niepotrzebnego tracenia czasu na mniejsze pierdoły, które w tym konkretnym momencie nie miały żadnego znaczenia. Z racji tego, że jestem kim jestem, a znaczy to człowiekiem na niekoniecznie odpowiednim miejscu, moim zadaniem również jest zapewnienie jakiegokolwiek bezpieczeństwa. Oczywiście wewnątrz ścian kupieckiej własności, to siwy dziadyga dzierżył to odpowiedzialne stanowisko. Nie było sensu bym musiał zostawać tam również i ja.
Dlatego też postanowiłem skupić się na samym wzgórzu, które to miało być miejscem głównej atrakcji. Zmierzyłem w kierunku murów, kątem oka obserwując mniejsze bądź większe połacie ziem należących do tych, którzy jak sami uważają, im się należy. W Ca-Elum jest to rzecz normalna, nikogo nie dziwiąca. Można tym samym ujrzeć niekiedy prawdziwe ludzkie oblicza, niektórym będą przeszkadzać, niektórzy przejdą obok tego obojętnie, albo jak w moim przypadku. Na sekund kilka przerzucę swe spojrzenie raz na lewo, raz na prawo, by w kieszeni nóż otworzyć, który kiedyś ujrzy światło dzienne.
Zatrzymałem się nieopodal. Noc tuż za horyzontem wychylała się powoli, to też nie było sensu brnąć dalej mimo, że cel jest już na wyciągnięciu ręki. Teren murów jest specyficznym skrawkiem ziemi. Straż w gotowości sprawia, że mimo brak większych, luksusowych zabudowań, to jest tu dużo bardziej bezpiecznie niż niekiedy w centrum miasta. To też będąc w ich zasięgu wzroku, przy jednej z głównych ścieżek, zatrzymałem się przy drzewie. Usiadłem, by następnie odpocząć godzin kilka.
Gdy nastąpiła raz jeszcze zmiana warty na niebie, mroczne i ciemne połacie bezkresnego świata otaczającego nas ustąpiły miejsca temu co daje ciepło, a niekiedy radość w oczach innych. Słońce, a raczej pierwsze promyki. Powstałem, otrzepałem ubranie, a na końcu rozciągnąłem obolałe plecy. Śmiem się wyraźnie nie zgodzić ze stwierdzeniem, że ziemia nasza jest równie wygodna, co domowe łóżko. Jeżeli kiedykolwiek jeszcze zdecyduje się na ponowny ruch, to prędzej strzelę sobie z liścia. Odwróciłem głowę w kierunku bramy, jednakże nikogo nie zauważyłem z posiadłości, co jest jak najbardziej normalne biorąc pod uwagę godzinę jaką mamy. Wzruszyłem ramionami i udałem się na samo wzgórze, by w razie czego, choć bardzo niechętnie, robić za przysłowiową przynętę. Wszak nie wiadomo co przyszłość może przynieść.
Wyglądało jednak, że nie tylko ja wpadłem na tak genialny pomysł. Dwójka poznana w barze, z którą Dav rozmawiał, również postanowiła zagościć wczesnym rankiem na zielonej ziemi. Westchnąłem. Lecz tym bardziej nie mogłem pozwolić na rozluźnienie. Zatrzymałem się na chwilę, spojrzałem w ich kierunku, a następnie przewracając okiem odwróciłem się w stronę bramy, by wyczekiwać pojawienia się panicza. Co wcale nie znaczy, że nie przejmowałem się gośćmi, którzy dotarli tu przede mną. Cisza i spokój jaki tutaj panował mi, mimo braku wizji, skupić się na tym, co dzieje nie tylko przede mną, ale również i za mną.
Offline
Strażnicy
Misja prosta — Seda, Cromwell, Ryū — post 22. (wcześniej 14. dla Sedy i Cromwella oraz 15. dla Ryū)
Dziewczę spojrzało po was miną niezbyt zadowoloną, orientując się że raczej w tym gronie nie była mile widziana. Mimo to uśmiechnęła się dla niepoznaki na słuch o komplemencie, po czym przeleciała wzrokiem po waszych osobach.
— Ach. Dziękuję — odrzekła, spoglądając raz jeszcze w kierunku Sedy. W jej wzroku był pewien chłód, może to zazdrość albo coś zupełnie innego.
Naina ustąpiła, a na jej miejsce zza horyzontu zmierzały już nowe osoby. Nieznane wam w większości twarze młodzieży, niektórzy z własnymi strażnikami, choć stanowili raczej mniejszość. W końcu wyłonił się również z tłumu Dav z paniczem, a niedługo po nim z założonymi rękoma maszerował Vergeil, który za plecami miał jednego z mnichów. Duchowny po zobaczeniu się z dwójką magów, którzy zeszłego dnia odwiedzili świątynie, do której należał, pokłonił się delikatnie i z powrotem zniknął.
— A więc jesteśmy wszyscy — odezwał się były wojskowy, robiąc kilka kroków w kierunku Sedi i Cromwella. Skinął następnie głową na Ryū.
Matthijas w tym czasie oddalił się na odległość 3 kroków i zaczął się rozgrzewać. Vergeil natomiast jakby od niechcenia przeszedł okrężną drogą za dwójkę magów, którzy mieli stanowić jego obstawę; potem za przykładem kolegi począł przygotowania od nadgarstków na szyi już kończąc.
— Razem z szanownym Ryū doszliśmy do wniosku, że siłowanie na rękę nie będzie zbyt satysfakcjonujące dla naszego przedstawiciela. Zatem wnosimy o zakaz używania broni białej i magii podczas pojedynku na pięści. Nakryty na oszustwie winien okryć się hańbą i ponieść porażkę w pojedynku.
_________
Naina CC99FF | Dav green
Offline
Speszyłam się nieco na wzmiankę o notatniku. Co miałam mu powiedzieć? Nie mogłam mu powiedzieć prawdy, ale kłamać też nie chciałam. Czyli trzeba jakoś zgrabnie zmienić temat, albo liczyć na to że on go zmieni.
- Taaak... jak zasłużysz to może kiedyś pozwolę Ci przeczytać jedną stronę. - odparłam cicho. Wypowiedzenie tylu słów było dla mnie bardzo męczące. Miałam jeden z tych dni kiedy człowiekowi nie chciało się nic, nawet rozmawiać. Chociaż dla Neila mogę zrobić wyjątek.
- Jak już to "będziesz" pił szampana, a nie "będziemy". Po tym całym przedstawieniu muszę iść. - powiedziałam poważnie, wpatrując się zamyślona w horyzont, jak on przed chwilą. Nie chciałam jednak zabrzmieć na jakąś zimną sukę. - Martwię się o brata. Próbowałam go szukać, ale... nie mam pojęcia gdzie może być. - powiedziałam cicho. Ostatnią część powiedziałam szeptem. Nie wiem czy mnie usłyszał.
To by było na tyle z poważnych rozmów, gdyż później nie byliśmy już sami. Kwiaciarka próbowała mnie zamordować wzrokiem. Chyba dlatego, że jej nie skomplementowałam.
- Przepraszam, nie znam się na modzie. Ładnemu we wszystkim ładnie, więc z pewnością pasuje. - powiedziałam do niej łagodnie z delikatnym i wyuczonym sztucznym uśmiechem. Myślałam, że opinia blondyna ją zadowoli, ale chyba się pomyliłam. No chyba, że to moja osoba jej przeszkadzała, a nie brak opinii.
Niedługo potem pojawiły się gwiazdy całego przedstawienia. W końcu, bo chcę mieć to jak najszybciej za sobą.
- W porządku. - odparłam krótko do wojskowego. Następnie spojrzałam na Cromwella. Sama nie wiem czemu. Może czekałam aż doda coś od siebie. Trochę było mi smutno, że to wszystko się tak kończy. Nie powinnam się przywiązywać, ale nie chciałam zakańczać naszej znajomości. Nie mogę niestaty ignorować obowiązków.
Odwróciłam się w stronę młodego van Dijika, który schował się za mną.
- Poradzisz sobie. - spróbowałam go zmotywować. Chociaż nie jestem pewna jaki rezultat da moja poważna mina.
Offline
Gildia Raven Tail
Pożegnałem się, jak na razie z myślą, że będzie mi dane zobaczyć pseudo pamiętnik. Zostało pocieszyć się myślą, że być może przyjdzie kiedyś na to właściwy czas i będę mógł przewrócić kilka tych stronic, przewracając jednocześnie stronice duszy. Skoro przyszło mi obejść się smakiem, to wzruszyłem tylko ramionami. Przecież nie będę błagał uniżenie o to, aby mi go pokazała. Koniec końców, chyba nie była to sprawa, o którą koniecznie trzeba kruszyć kopię. Jedno było jednak pewne.
Wszystko wskazywało na to, że Panna Sedi miała dziś zły dzień. Mawia się, że dni są na tyle dobre na ile pozwalają im na to czasy. Dreszcz obrzydzenia wstrząsał człowiekiem, na ile dobra dzisiejsze czasy potrafią pozwolić i zakładając, że ten fatalizm jest prawdziwy, to chyba nie trzeba było być, jakimś wróżbitą–fachowcem, aby stwierdzić, że tendencja jest raczej spadkowa.
— Jak to nie będziemy? To już nie ma żadnych „my” tylko „ty” i „ja”? Serce mi krwawi… Taki cios z rana…
Offline
Gildia Grimoire Heart
Czas leciał jakby szybciej, albo nie czułem jego upływu tak mocno jakby mogło się to wydawać. Z dala od miejskiego zgiełku, gdzie wiatr szepcze swe porywiste słowa, od czasu do czasu, do ucha był wyjątkowo kojący. Mogłem w końcu się odprężyć choćby na chwilę. Wyciągnąłem dłonie z kieszeni, a następnie uniosłem je do góry na wyprostowanych ramionach. Rozciągnąłem się. Już chciałem ziewać i wydawać z siebie trochę podejrzane dźwięki, jednakże przypomniałem sobie, że przecież nie jestem tu sam.
Stan był na tyle przyjemny, że podświadomie bądź nie, zapomniałem o otaczających mnie postaciach. Chociaż bardziej pasuje tu znajdujących, gdyż tłum jeszcze nie dotarł. Zacząłem chodzić od lewej do prawej i z powrotem, a myśli me skupiły się całkowicie na innym wydarzeniu, które miejsce miało już jakiś czas temu. Jednak osoby w nie zaangażowane, a raczej osoba, gdyż była to jedna, nie dawały mi spokoju. A pewien jestem, że im szybciej się z nią rozprawię, tym prędzej poczuje smak ukojenia i spokoju.
Nim się zorientowałem, to na horyzoncie widać było sylwetki możnych. Część z nich kojarzyłem, jak chociażby Dava czy młodego panicza, jednakże większość osób, która im towarzyszyła była dla mnie zupełnie obca. Są nieważni. Nie ma sensu zaprzątać sobie nimi głowy. Ustawiłem się na uboczu, a następnie skrywając się w cieniu pobliskiego drzewa, którego cień liści przysłaniał mi twarz, chroniąc tym samym od oślepiających promieni słońca, wyczekiwałem ich przybycia na samą górę. Gdy moment też już nastał, bacznie przyjrzałem się każdemu z osobna, a następnie nieco ociężałym ruchem powędrowałem za Davem, by wysłuchać tego co ma do powiedzenia.
Kiwnąłem jedynie głową na znak potwierdzenia, po czym dalej milczałem. Zerknąłem kątem oka na przeciwnika Matthijasa, by ocenić jak bardzo podkoloryzował swoje możliwości blondas. Ku mojemu zdziwieniu aż tak bardzo się nie pomylił, oczywiście nie przedstawił swojego przeciwnika w skali jeden do jednego, ale też za bardzo nie odbiegł od rzeczywistości. Lecz tym bardziej winien zachować spokój i ostrożność. W przypadku takich ludzi nigdy nic nie wiadomo, a pozory mogą szybko okazać się zwykłym dymem, który rozproszyć można lekkim zamachem dłoni. Westchnąłem.
Offline
Strażnicy
Misja prosta — Seda, Cromwell, Ryū — post 23.
Kwiaciarka nie skomentowała komplementów naprędce skleconych przez drugą kobietę. Po prostu odeszła niezadowolona.
Gapie zaczęły zbierać się co raz gęściej. Obserwowali głównie wojowników w nadchodzącym pojedynku. Szeptali między sobą z rzadka. Być może dlatego, że pora była wczesna i mało kogo było stać na żywe dyskusje. Do tego wśród nich brakowało kwiaciarki, jednak nie zauważyliście, by wracała do miasta. Rysy ich twarzy mogły wydawać się w pewnych momentach znajome magowi Grimoire Heart, lecz nie dawały gwarancji znajomości danej osoby. Być może byli tu krewni osób, które magowie znali, tylko to.
Szlachcice mieli na sobie głównie szare, proste kroje ubrań. Popularny był biały pasek, przy którym zawieszony był czasem mieszek z czymś w środku. Głównie osoby młode, ale kilka bardziej dojrzale wyglądających osobników również się znalazło.
— Świetnie. Zatem przejdźmy do konkretów — odparł rozentuzjazmowany Dav, po czym rozpostarł ręce, uniósł je oraz pogłaśniając ton dodał — Zaraz rozpocznie się pojedynek. Potrzebujemy trochę miejsca, więc proszę o rozejście się nieznaczne.
Człowiek Liegtów kiwnął głową porozumiewawczo w kierunki kilku niedaleko rozstawionych obywateli. Następnie zrobił 5 stanowczych kroków w lewo, odganiając z okolicy niepotrzebny tłum i 10 kroków w drugą stronę.
— To będzie arena. W miarę możliwości nie wolno jej przekraczać. To ma być pojedynek a nie gonitwa — dodał tym samym głośnym tonem, by upewnić się, że każdy go dobrze usłyszy, również widzowie.
Zachęcającym ruchem dłoni wskazał na Mathijasa, a na Vergeila jedynie spojrzał wymownie. Gdy dziedzic Liegtów podszedł do Dava został oddelegowany do jednego z końców areny, która była po prostu kawałkiem polany na wzniesieniu nieopodal zniszczonej świątyni.
Vergeil rozejrzał się po osobach, lecz z tego rozglądania nie wyszedł zadowolony, gdyż nadal z miną nietęgą ruszył w kierunku Dava. Dziedzic van Dijików zajął miejsce po przeciwnej stronie areny. Młodziki w ten sposób znaleźli się około 8 metrów od siebie. Po środku stał Dav. Matt miał złośliwy uśmieszek i zaciskał pięści. Ver rozglądał się wciąż po gapiach i wcale nie starał się poprawiać swojej zgarbionej postawy.
— Nie wolno używać broni ani pancerze. Zakazana jest również magia. Wykrycie choć jednego z wymienionych przez sekundatów, to znaczy mnie, szanownego Ryū po stronie Matthijasa Legieta oraz panią Sedi i Cromwella po stronie Dijika, będzie skutkować zakończeniem pojedynku. Zatem zacznijmy.
Matt zaczął powoli zbliżać się do przeciwnika, przewidując już swoje łatwe zwycięstwo. Ułożył pięści na wysokości twarzy i podchodził. Ver spojrzał na niego z przerażeniem i podniósł gardę. Zrobił krok do tyłu, lecz wszechobecne potępiające spojrzenia gapiów sprawiły, że się zawahał. Nie było już odwrotu.
Matt dochodząc do odległości 2 metrów, nagle skoczył na przeciwnika z wymierzonym ciosem, który siadł idealnie w twarz oponenta. Mimo to garbus nie przewrócił się, a wykorzystał moment zadowolenia z sukcesu przeciwnika, by przejść na jego plecy i wycofać się szybko.
— Nie uciekaj — odparł Liegt szyderczo.
Blondyn posłał w przeciwnika 3 ciosy pięścią, z których jeden trafił Vergeila w nos, a 2 pozostałych cudem uniknął znów się wycofując.
W tłumie zaczął ktoś się podśmiechiwać. Zaczęły się też podszeptywania.
Wtedy ktoś nadbiegł. Stając przez chwilę w centrum zainteresowania, zabierając ten przywilej chłopakom. Młódka o złotych lokach, sięgających jej niemal biustu. W tej samej chwili Matt zbierał się do kolejnego uderzenia.
_____________
Dav green | Matthijas FFCC00
Offline
Neil próbował mnie pocieszyć. To urocze z jego strony. Uśmiechnęłam się, a raczej zmusiłam do tego, bo wcale nie było mi do śmiechu. Przynajmniej na razie. Jego obietnica na chwilę mnie uspokoiła. Mogłam skupić się na misji.
Dziewczyna od kwiatów opuściła nas równie szybko co się pojawiła. Niepotrzebnie zużywałam energię na odezwanie się. A może właśnie dzięki temu się jej pozbyłam. Płakać nie będę.
Niedługo potem przyszedł w końcu czas na długo wyczekiwany moment. Zaczęło się dość spokojnie. Ja obserwowałam tłum i czasem spoglądałam na walczących, na wypadek jakby ktoś próbował oszukiwać. Miałam nadzieję, że nie wydarzy się nic niedobrego, dopóki nie pojawiła się blondwłosa ślicznotka. Na razie tylko obserwowałam. Może zrobi się z tego teatrzyk. Przynajmniej będzie ciekawiej, chociaż pewnie powinnam ją powstrzymać, gdyby próbowała coś zrobić. Tego jednak nie zrobię. Może potem będę żałowała tej decyzji.
Offline
Gildia Grimoire Heart
Obserwowałem jak zebrany tłum stworzył niewielki okrąg, po czym sam na końcu również zatrzymałem się przy jego krawędzi, jednakże widocznie byłem przed nimi wszystkimi. Jak sam Dav powiedział, naszym obowiązkiem w sensie nie tylko moim, ale również pozostałych osób, które nadzorowały zawodników, jest uważna obserwacja, by nie doszło do złamania żadnych z wymienionych przez starca reguł. Rozejrzałem się również po tłumie czy nikt niczego nie kombinuje, jednakże patrząc zarówno na ich dłonie, a przynajmniej te, które były na wierzchu, ruchy ciała czy mimikę twarzy, nie zaobserwowałem niczego nadzwyczajnego. Ziewnąłem.
Matthijas ruszył na swojego przeciwnika, a patrząc z kim ma do czynienia, nie był to taki zły ruch. Im szybciej dopadnie ofiarę, im szybciej ograniczy pole manewru i odetnie wszelaką drogę ucieczki tym lepiej dla niego. Jednak młody szlachcic wykazywał się nad wyraz dużą zwinnością, nie ważne czy większość jego ruchów, to był czysty przypadek. Usilnie utrudniał zakończenie pojedynku Matthijasowi, a będąc szczerym coraz bardziej komicznie się to oglądało. Poczułem nawet lekkie zażenowanie. Mając taką przewagę w budowie fizycznej, a także umiejętności patrząc kto ma przewagę na polu, to aż byłem zdziwiony, że nadal całe przedstawienie jeszcze trwa.
Nagle z tłumu wyrwała się pewna osóbka. Zdarzyło się to bliżej Dava, lecz ten jak zgaduje był zajęty obserwowaniem i sędziowaniem pojedynku, dlatego też skoro ja znajdowałem się najbliżej jego osoby, to postanowiłem ruszyć, by święty pojedynek nie został naruszony. Nie zdążyła zrobić dwóch kroków, a moja dłoń capnęła jej ramie, by korzystając z przewagi siły przyciągnąć złotowłosą bliżej siebie. - Radzę nie przeszkadzać, pojedynek i tak się za niedługo zapewne skończy, więc zdąży panienka załatwić, to co chciała. - Dodałem, a następnie odwróciłem ją w kierunku tłumu obserwując czy wraca na swoje miejsce, niczym dzieci w szkole.
Jeżeli potrzebne są jakieś statystyki, to mogę później edytować post.
Offline
Gildia Raven Tail
Obserwowałem tę scenę bez specjalnego zaangażowania, na tyle aby się upewnić czy aby nikt tutaj nie oszukuje. Nic jednak nie zwiastowało łamania reguł i chyba przez to widowisko stawało się z minuty na minutę coraz bardziej żałosne. Nie można było oprzeć się wrażeniu pewnej bezcelowości tego wszystkiego. Bo czy patrząc z szerszej perspektywy, to przedstawienie żałosne mogło coś zmienić?
Nie byliśmy raczej świadkami wiekopomnego wydarzenia, który zawróci bieg rzeki historii. Coraz wyraźniej jawiło mi się, iż oglądaliśmy po prostu dwóch gówniarzy, którzy zostali na siebie napuszczeni przez ojców, a może wyłącznie przez własną głupotę. Może powinno ruszyć mnie sumienie, ale jakoś w żadnej mierze nie było mi ich szkoda. W końcu żaden z nich nie zaprotestował w żadnej sposób, więc pewnie oboje pragnęli tego gorąco z jakiś znanych sobie tylko powodów. Czy to, aby sobie dokuczyć albo udowodnić w jakiś pokrętny sposób własne uczucie.
Dowód zresztą chyba będzie przeprowadzany na oczach głównej zainteresowanej. Przynajmniej tak mi się wydało, bo jakoś kojarzyły mi się te loki złote. Czy była to kobieta, którą widziałem w operze? Czy tylko pamięć moja płata mi figla błędną rekonstrukcją? Odpowiedź twierdząca na moje pierwsze pytanie zdawała mi się bardziej dojmująca.
Może chociaż jej należałoby się trochę współczucia. Pogrzebawszy chwilę we własnym wnętrzu skonstatowałem nagle, że i tego nie mogę odnaleźć. Skryte to było wszystko za ścianą imperatywu pod tytułem — to nie jest Twoja sprawa. Dla tego też mogła z mojej strony zobaczyć tylko zimne spojrzenie, które czujnie śledziło, czy aby nie stara się przerwać już rozpoczętej walki. Przy odrobinie szczęścia niedługo wszystko się skończy.
Offline
Strażnicy
Misja prosta — Seda, Cromwell, Ryū — post 24. — Koniec.
Pojedyncze krople deszczu spadły z nieba, akurat gdy sytuacja zaczęła zagęszczać. Trudno było określić jak długo trwało już to przedstawienie, gdyż z każdym kolejnym uderzeniem konflikt zdawał się zaostrzać, a twarze młodzieńców zyskiwały na stanowczości. Wiwaty i odgłosy niezadowolenia ze strony widowni już dawno stały się czymś dla was naturalnym, niemal przestaliście zwracać na nie uwagę. Mogliście zadawać sobie to pytanie: kiedy to się zaczęło robić tak poważne starcie? Jeszcze niedawno w końcu na tym ringu stała dwójka niezdecydowanych młokosów. Dzień wcześniej na własnej skórze poznaliście ich lekceważące podejście do sytuacji, a dziś, być może dzięki waszym radom, być może głównie dzięki interwencji panienki Aarden, sytuacja przedstawiała się całkiem odwrotnie. Vergeil raz za razem ładował swoją wątła pięść, z impetem niespodziewanym po tym garbowatym ciele, w twarz Matthiejasa. Ten z kolei nigdy nie pozostawał mu dłużny, wykorzystując jego niezbyt zgrabne ruchy do zbliżenia się i zadania potężnych obrażeń. Dijik trafiał nieco częściej, a jego ciosy wydawały się wręcz idealnie wpasowywać w ciało przeciwnika, lecz obaj wyglądali na podobnie wycieńczonych. Na ich twarzach widać było krew, łzy i pot. Ruchy znacznie zwolniły od początku, który obserwowaliście przy wschodzie słońca. Obecnie bliżej było już południa, sądząc po oślepiających promieniach słońca, które co jakiś czas przedostawały się przez grubą powłokę chmur.
Z dzikim warczeniem Vergeil zadał kolejny cios, wciąż słaniając się na nogach. Szlachcice wybuchli wiwatem, część jednak wciąż czekała. Po chwili Matthijas, ze chłodnym spojrzeniem, pociągnął go za rękę, nadziewając jego brzuch na drugą z pięści i pozbywając go dechu. Druga część widowni właśnie wtedy się ożywiła, skandując radośnie; wśród nich było słychać postękiwania młodych dziewczyn.
Matthijas wycelował w bok chłopaka, a tamten, gdy mimo braku powietrza chciał się wycofać, wpadł prosto w jego pułapkę. Szyderczy uśmiech kwadratoszczękiego z zawziętością garbuska spotkały się ponownie. Tym razem Matthijas dosięgnął rywala, odrzucając go na glebę, lecz to nie był jeszcze koniec pojedynku. Po tym jak Vergeil się podniósł cała sekwencja się powtórzyła z tym wyjątkiem, że tym razem zdołał uniknąć finalnego uderzenia, a nawet wyprowadził kontrę, po raz kolejny ładując pięść w nos przeciwnika. Walka wciąż trwała, a ten zaczął już nieco puchnąć, gdyż było to miejsce, w które najczęściej obrywał Liegt. To jednak ich nie zniechęciła i po chwili znów obkładali się pięściami.
…
Na początku z każdym ciosem sytuacja zdawała się przechylać w stronę blond Matta, ale odkąd na scenę wkroczyła panienka Aarden, choć zatrzymana przez, nadzorującego walkę, maga, powoli w szatyna Verę, wstępowały nowe siły. Kiedy niespodziewanie złapał blondyna w pułapkę, wykonując na nim od tyłu chwyt duszący, niespodziewanie zyskał też sobie poparcie tłumu, który jak się okazało, być może zaskakująco dla Ryū, nie był zbieraniną jedynie osób zainteresowanych w zwycięstwo młodego Liegta. Po kilkuminutowym siłowaniu, wreszcie udało się uwolnić z uścisku, lecz kosztem była zbyt duża utrata energii. Od tamtego momentu walka straciła znacząco na impecie. Uderzenia były wykonywana naprzemiennie przez obu chłopaków, a gdy jeden tylko trochę odzyskiwał siły, od razu przechodził do szybkiego działania, by choć drasnąć mocniej drugiego zanim też je odzyska.
…
Jeśli jakimś cudem ktoś z was rozglądał się też na boki, co w sumie nie było takie nieprawdopodobne, gdyż cała walka „trochę” się przeciągała, mógł zauważyć, że z odległego traktu na horyzoncie do miasta zbliżała się chmara różnorako wyglądających wojów. Jeden z nich zaczął podbiegać w kierunku zbieraniny, jaką byliście. Był co raz bliżej i bliżej aż baczny obserwator mógł w pełni cieszyć się jego wizerunkiem. Wysoki mężczyzna w długim szarym płaszczu z zaczesanymi do tyłu włosami. Rozpoznał on Sedę i dając najpierw subtelnie znać, a jeśli to nie zadziałało, bezpośrednio się do niej zwracając.
Heloł, całkiem nieźle chłopaki się leją — rozejrzał się po zebranych przy okazji.
Tymczasem walczące chłopaki trafiły się jednocześnie po gębach i nie ustępując, w klinczu, zaczęły znacznie intensywniej niż wcześniej okładać się pięściami. Krzyki widowni nasiliły się jeszcze bardziej niż do tej pory, do tego stopnia, że z ledwością Seda mogła dosłyszeć swojego dawnego znajomego, który wspomniał o czymś na temat pojedynku — prawdopodobnie pochwalił któregoś z walczących.
Matt i Vergeil upadli na ziemię, a następnie dopełzłszy do siebie, chwycili się nawzajem za szmaty. Ich ubrania już dawno były umorusane w trawie i mokre od potu, więc nie zrobiło to im większego wrażenia. Jednak chłopcy, mając tak idealną do dalszego okładania się okazję, zaczęli wreszcie uprawiać zapasy. Jeden zaczął dusić drugiego, a po kilku akrobacjach, sytuacja się odwracała. Czasem któryś dostał kilka razy w bok lub po gębie, aż ponownie chwycili się za szmaty i wstali na nogi. Chłopaki spojrzały na siebie groźnie po czym równocześnie przywaliły sobie z główki. Już wtedy mogliście zauważyć, że nieproszony gość gdzieś zniknął. Po chwili wrócił wraz z jeszcze jedną znajomą twarzą dla jednego z sekundantów, ojcami tej dwójki na koniach i kilku uzbrojonych wojów. Reszta wróciła już do miasta. Mimo to, prawie nikt nie zwrócił na nich uwagi, gdyż całą zbierała leżąca na ringu dwójka, samą już siłą woli, próbująca powstać do kolejnego ciosu. Oczywiście udało im się to i po chwili znów wymieniali się ciosami.
Stary Liegt i stary Dijik podjechali na rumaku nieco bliżej, robiąc wyrwę w widowni. Viviana pozdrowiła gestem kamrata z tej samej gildii. Jednak chłopaki zdawali się nie zwracać zupełnie uwagi. Ich przekrwawione spojrzenia i wykończone ciała zwrócone były tylko na przeciwko samych siebie. Delikatne krople przerodziły się w drobny deszcz, a oni wciąż stali niewzruszenie naprzeciw sobie. Kolejny cios miał być kończący. Żaden z nich nie miał już więcej siły.
Tym który jako pierwszy się wyrwał był Vergeil. Jego oponent zdążył jedynie wyjrzeć zza opuchniętych powiek i po raz ostatni ujrzeć wymierzoną w stronę swojej twarzy pięść. Blondyn padł, rozpościerając się na ziemi jak król. Tymczasem garbusek z zadowoleniem, dysząc ciężko spoglądał w ziemię. Usiadł koło pokonanego i zaczął jeszcze ciężej oddychać, oboje zaczęli.
— Ha! Nieźle mój synu. Czy już wam trochę przeszło? — rzekł ojciec zwycięscy.
Drugi z ojców skinął na swoich sekundantów, by pomogli wstać jemu synowi.
— Hmmm… — Liegt spojrzał z delikatnym zamyśleniem na swoją pociechę, która leżała rozłożona na łopatki — W każdym razie, dziękuję wam, że się nim zaopiekowaliście — zwrócił się do Dava i Ryū, wyciągając zza pazuchy sakiewkę i rzucając nią w stronę maga GH.
Dijik zbyt zajęty był byciem zadufanym w sobie po zwycięstwie jego syna, pewnie dlatego zapomniał również w pewien sposób wynagrodzić swoich pracowników. Wszystko wskazywało na to, że sami powinni się o upomnieć o nagrodę, jeśli chcieli ją jeszcze otrzymać.
_____________
Arthur 969696 | Bohr van Dijik C0C0C0 | Roland de Liegt 993366
Offline
Gildia Grimoire Heart
Całość wyglądało na to, że będzie przebiegać bez większych problemów. Co prawda blondwłosa panienka, jak to kobieta, musiała wyrwać się z tłumu, lecz na ich szczęście nie poszli razem za nią. Gdy ustawiłem ją z powrotem na miejsce, zwróciłem swój wzrok w kierunku pojedynkujących się szlachciców. Nawet całe to przedstawienie, w którym nie odgrywam żadnej ważnej roli, zaczęło mnie w pewnym sensie interesować. Może brakowało mi tego typu rozrywki, a działanie dzień w dzień jako oficjalny przedstawiciel Grimoire Heart w pewien sposób mnie stresowało, do tego stopnia że zaczynałem przywykać do życia pełnego, co by nie mówić, agresji, strachu a niekiedy niechęci. Wszak największa ma rola w całej tej machinie dopiero się zacznie.
Sama walka nabierała na sile. Ku mojemu zdziwieniu Matthijas zaczął bardziej przejmować się jej losem i wynikiem niż miało to miejsce dzień wcześniej. Gdyby ktoś wczoraj powiedział mi, że ten głupi młokos będzie próbował walczyć na poważnie, prawdopodobnie skwitowałbym go śmiechem i jak najszybciej chciałbym o nim zapomnieć. Być może uświadomił bym go jak w wielkim błędzie żyje jako dodatek. Nie mniej widowisko się przeciągało, a być może nie tylko ja, zauważyć się dało że szanse mimo ich różnicy w posturze czy sile, zaczęły się równać. Syknąłem cicho pod nosem na wznak niezadowolenia. Mimo, że koło nosa wisiał mi ich konflikt, to nie mogłem uwierzyć, że młody Liegt jeszcze nie uporał się ze swoim przeciwnikiem. Co jest do cholery? Z niezrozumiałego dla mnie powodu, zacząłem po części odbierać tę potyczkę bardziej osobiście. Poczułem niewielką bezsilność mimo, że nawet nie byłem jej częścią. To naprawdę zastanawiające i nigdy bym nie przypuszczał, że coś podobnego mogę odczuwać biorąc pod uwagę sytuację.
Matthijas zaczął zbierać pierwsze cięgi, które jednocześnie początkowały jego koniec. Byłem pod ogromnym wrażeniem jak dysponując taką masą można przegrać wygrany pojedynek. Jego przeciwnik nie posiadał żadnych wybitnych zdolności, dlatego też całe to przedstawienie winno się skończyć chwilę po rozpoczęciu. Westchnąłem. Starzec, który drugim sekundantem Matthijasa mógł zauważyć może rozczarowanie i niechęć. Odwróciłem się w kierunku tłumu i przeszedłem przez niego by zatrzymać się przy najbliższym drzewie. Dla mnie wszystko już było skończone. Wnet w oddali dało się słyszeć ryk koni, a gdy odwróciłem wzrok w tym kierunku, me oko dojrzało niewielki oddział zbrojnych, z banderą niewiadomego pochodzenia. Byłem zdziwiony i lekko zaniepokojony, już nawet chciałem przerywać pojedynek. Choć z drugiej strony, gdyby Ca-Elum było w stanie wojny z innym królestwem, to prawdopodobnie byś my o tym wiedzieli dużo wcześniej, mam na myśli magów z Grimoire Heart. Dlatego też czekałem. Co okazało się być słusznym posunięciem. Byli to nie kto inni jak ojcowie tych, którzy jeszcze piorą się po mordach. U boku starszego Liegta zauważyłem Vivianne, lecz nie odpowiedziałem jak w taki sam entuzjastyczny sposób. W ogóle jej nie odpowiedziałem, byłem zbyt rozczarowany.
Gdy całe przedstawienie się zakończyło, a nam przyszło podnosić z gleby leżącego Matthijasa milczałem. Nawet jak Dav chciał coś powiedzieć, podnieść na duchu przegranego, to zdecydowanie z mojej strony nie miał co liczyć na żadne słowa. Gdy tylko wszyscy stali na prostych nogach, a ojciec Matthijasa wywiązał się z zapłaty, to rzuciłem wzrokiem raz na niego, raz na jego syna i skwitowałem jednym słowem. - Porażka. - Następnie odwróciłem się w kierunku miasta, by udać się do Piramidy.
[Z/T -> Grimoire Heart -> Sekcja reprezentacyjna]
Offline
Przyglądałam się walce. Starałam się na niej skupić, pomimo że myślami i ciałem chciałam być w innym miejscu. Na szczęście nie wydarzyło się nic nietypowego, a sama walka była całkiem nudna. W oko za to wpadł mi pewien mężczyzna. Aparycję miał przeciętną, ale skądś go kojarzyłam. Chwilę pomyślałam skąd i wróciły nieprzyjemne wspomnienia. Tylko jego imię gdzieś mi umknęło.
- Hm. - mruknęłam w odpowiedzi na jego wypowiedź. Czekałam aż walka się skończy. Zastanawiało mnie jednak czy czegoś ode mnie chce. A jeżeli nie to może ja mogłabym go tym razem wykorzystać.
- Ma Pan czas żeby porozmawiać? Ale nie tutaj. Zaraz wrócę. - odparłam do mężczyzny w szarym płaszczu, o którym prawie już zdążyłam zapomnieć, a jego imię już znikło z mej pamięci.
Podeszłam do van Dijika.
- Gratulację. Mogę otrzymać zapłatę? - zapytałam, zadowolonego mężczyznę. Jego syn raczej przeżyje, więc nie będę się kłopotać by spróbować go wyleczyć.
Gdy otrzymałam zapłatę spojrzałam na dwóch mężczyzn - Arthura i Cromwella.
- Idziemy? - zapytałam obu i miałam nadzieję, że za mną pójdą, bo nie miałam zamiaru moknąć.
[z/t > Hanto > Gildia Kupiecka]
Ostatnio edytowany przez Seda (2022-01-30 12:38:59)
Offline
Gildia Raven Tail
Widowisko jak widowisko, widywałem w życiu gorsze, jakby cokolwiek innego dało się robić z widowiskami. Teraz przy tej niesamowitej kanonadzie dziwnych objawień i nieoczekiwanych gości zanosiło się na to, że ta tania opera ma się już ku końcowi. Gdybym nie maił serca na kształt słupa soli, to może nawet bym się zruszył, ale skoro nie spełniałem fizycznych wymogów ku temu, to o żadnych wynurzeniach nie mogło być mowy. Czas był skończyć tę błazenadę i zając się poważnymi sprawami.
Zerknąłem na jednego z tych nieoczekiwanie objawionych gości, który tutaj przybył, a który to właśnie zagadywał coś do Panny Sedi. Obdarzyłem go spojrzeniem z tego rodzaju, który przekazywał jasny, jak majowe słoneczko komunikat – zgiń śmieciu. Ten gest niewczesny chyba przesądził o wszystkim, bo nagle z olśniewającą jasnością pojąłem, że ja po prostu nie lubię tego człowiek.
Tak to uprzedzenie niepostrzeżenie wkrada się w życie człowieka rujnując zaufanie do innych. Jeśli o naszego pracodawcę chodziło, to o rujnowaniu niczego nie mogło być mowy, gdyż już dawno wszystko legło w ruinie. Mając na względzie jak najszerzej pojęte nasze wspólne dobro poszedłem wraz z Sedi do van Dijka w razie jakby ten jednak rozmyślił się, co do zapłat. Skoro jednak zapłacił, to pozostało mieć nadzieję, że zrobi nam renomę
Najgorsze było to jednak, że sensu nie miało to absolutnie żadnego, ponieważ wychodzi na to, że niedługo przyjdzie nam się rozstać. Bo przecież ona musiała odnaleźć tego swojego brata. No i jeszcze ten koleś nie wiadomo skąd, czemu on mnie tak denerwował… Nie miałem ochoty nie miałem z nim przebywać… Tylko jakby tutaj…
— Tak…
Offline